Długowieczni, czyli matuzalemowie ekranu, cz. 2


Za film „Ostatni seans filmowy” Nagrodę Akademii otrzymała Cloris Leachman [1926–2021], aktorka w pełnym tego słowa znaczeniu charakterystyczna, także za sprawą – nie wytykając – dość surowej urody. W podeszłym wieku bardzo często grywała po prostu babcie, a na ekranie pojawiała się do samego końca swego 94-letniego życia.
Także w wieku 94 lat odeszła odznaczająca się podobnie szorstką urodą Sylvia Miles [1924–2019], u nas niezbyt kojarzona; jej największymi osiągnięciami były zaledwie kilkuminutowe, ale nominowane do Oscara drugoplanowe występy w „Nocnym kowboju” i „Żegnaj, laleczko”.
I jeszcze jedna 94-latka; w tym samym roku, co pierwszy filmowy Bond, zmarła Pussy Galore, jego partnerka z „Goldfingera”, czyli Honor Blackman [1925–2020]. Właśnie ta rola przyniosła jej największą popularność, wszystkie pozostałe raczej nie zapisały się zbyt wielkimi zgłoskami w historii kina. W przeciwieństwie jednak do Connery’ego, który uhonorowany został tytułem szlacheckim, ona w 2002 roku ponoć odmówiła przyjęcia godności nieco niższej rangi, czyli Orderu Imperium Brytyjskiego klasy Komandor (CBE). Cóż, na pewno miała swoje powody.
Aż 97 lat natomiast przeżyła Rhonda Fleming [1923–2020], jedna z mniej u nas znanych piękności dawnego Hollywoodu (znakiem firmowym były jej rude włosy). Nie grała zbyt dużo i nie była nagradzana za swe występy, ale zapisała się w annałach kina amerykańskiego jako „królowa Technicoloru”, największe sukcesy odnosząc w latach 40. i 50. u boku wielu gwiazdorów (Wayne, Mitchum, Douglas, Crosby, Lancaster) i u równie uznanych reżyserów (Hitchcock, Sturges, Lang, Siodmak, McLeod). Później pojawiała się na ekranie już tylko sporadycznie.
Zaledwie pięć dni przed swymi 97. urodzinami zmarła zamerykanizowana Brytyjka Angela Lansbury [1925–2022]. Za swój ekranowy debiut w „Gasnącym płomieniu” w połowie lat 40. nominowana była do Nagrody Akademii, później ten zaszczyt spotkał ją jeszcze dwukrotnie, a największą popularność oraz worek telewizyjnych nagród przyniosła jej rola w serialu „Napisała: Morderstwo”. Ponadto w samym tylko 2014 roku otrzymała honorowego Oscara oraz tytuł szlachecki w rodzinnym kraju.
Aktorką jednej roli można nazwać 94-letnią obecnie Tippi Hedren; nie grała dużo i przeważnie w dość podrzędnych filmach, zapisała się jednak na kartach historii kina przede wszystkim jako klasyczna blondynka Hitchcocka w jego słynnych „Ptakach” (otrzymała za tę rolę nawet Złoty Glob dla najbardziej obiecującej debiutantki) oraz matka Melanie Griffith.
89 lat żyła Lauren Bacall [1924–2014], która szczyt kariery i popularności osiągnęła w latach 40. i 50., m.in. za sprawą swego małżeństwa z Humphreyem Bogartem. Jego śmierć w 1957 roku przerwała erę jej sukcesów i choć była dobrą aktorką, od tej pory niezbyt odnajdywała się w kinie, grając raczej sporadycznie. Dopiero w połowie lat 90. została doceniona nominacją do Oscara za „Miłość ma dwie twarze”, a w 2010 roku także nagrodą honorową.
Pochodząca z Portoryko Rita Moreno zapisała się w historii kina w zasadzie tylko jedną rolą, roztańczonej i rozśpiewanej Anity w musicalu wszech czasów „West Side Story”, za którą otrzymała Nagrodę Akademii oraz Złoty Glob. Aktorka ma obecnie 92 lata, trzyma się świetnie i właśnie niedawno pojawiła się w nowej wersji tego filmu w reżyserii Stevena Spielberga, wcielając się tym razem jednak w inną postać.

Najstarszą zdobywczynią Oscara w którejś z kategorii aktorskich jest obecnie Jessica Tandy [1909–1994]. Była wybitną aktorką teatralną, w filmie pojawiającą się nadzwyczaj rzadko, drugą młodość przeżywając od początku lat 80., już w rolach starszych pań. Przekroczywszy osiemdziesiątkę, zdobyła Oscara i szereg innych wyróżnień za rolę w „Wożąc panią Daisy”, stając się w ten sposób najstarszą w historii laureatką tej nagrody. Dwa lata później była nominowana ponownie, za „Smażone zielone pomidory”.
Tandy miała 85 lat, gdy zmarła przy boku męża, którym od ponad pół wieku był Hume Cronyn [1911–2003] (później ożenił się jeszcze raz). Podobnie jak żona miał spore osiągnięcia teatralne, ale dał się także zauważyć w kinie, zwłaszcza w podeszłym już wieku, kiedy to m.in. kilkakrotnie był nominowany i zdobywał telewizyjne nagrody Emmy. Oboje stanowili jedną z najbardziej rozpoznawalnych i cieszących się estymą par, kilkakrotnie grając małżeństwo także na ekranie. Cronyn dołączył do żony w wieku niemal 92 lat, do ostatnich chwil będąc czynny zawodowo.
Przez długi czas najstarszym zdobywcą Oscara (w wieku nieco ponad 80 lat) był mało kojarzony w Polsce George Burns [1896–1996]. Komik i aktor wodewilowy, w latach 30. występował w serii błahych komedyjek, grając tę samą postać. W latach późniejszych pojawiał się tylko w telewizji we własnych cyklicznych programach. Niespodziewany powrót na duży ekran nastąpił w roku 1976, kiedy to zdobył Nagrodę Akademii za drugoplanową rolę w „Promiennych chłopcach”. Po raz ostatni zagrał w filmie dwa lata przed śmiercią, która nastąpiła półtora miesiąca po jego… setnych urodzinach.
Leciwa Gloria Stuart [1910–2010] zachwyciła cały filmowy świat fantastyczną i chwytającą za serce rolą w „Titanicu”, w wieku 87 lat stając się najstarszą w historii kobietą nominowaną do Oscara za aktorstwo. W latach 30. grała w wielu filmach, nie osiągając jednak statusu gwiazdy, a z ekranu wycofała się w roku 1946. Do aktorstwa wróciła po trzydziestoletniej (!) przerwie, występując głównie w filmach telewizyjnych, a widzowie poznali ją na nowo właśnie dzięki roli w przeboju Camerona, u którego nawet tak wiekowa i stateczna dama może zagrać, jak się okazało… brawurowo. Od tamtej pory jeszcze kilka razy pojawiła się na ekranie, aż zakończyła życie jako 100-latka.
Lee Grant (tak naprawdę Lyova Haskell Rosenthal) nie jest szczególnie rozpoznawalna w Polsce, a to aktorka, która ma na koncie spore sukcesy z Oscarem na czele (za „Szampon”) oraz jeszcze trzema nominacjami do tej nagrody. Daje o sobie znać już tylko sporadycznie, spokojnie odliczając swe lata, których ma aż 98.
Chyba równie mało osób kojarzy nazwisko Estelle Parsons, a to także zdobywczyni Oscara. Bez wątpienia wszyscy pamiętamy dramat sensacyjny „Bonnie i Clyde” i jego mocarną obsadę: Beatty, Dunaway, Hackman, do tego Pollard i właśnie Parsons. Cała ta piątka była nominowana do wspomnianej nagrody, lecz wyróżniono nią tylko Estelle, i był to największy sukces w jej głównie telewizyjnej karierze. Na małym ekranie pojawia się do dziś, mając 96 lat.
Także wciąż żyje 99-letnia już Eva Marie Saint, która rozpoczęła karierę od mocnego uderzenia, zdobywając Oscara za swój debiut na dużym ekranie – „Na nabrzeżach” z 1954 r. Jej złotą erą były lata 50. i 60. (zaznaczone m.in. występem w słynnym „Północ, północny zachód” Hitchcocka), a później, jak to się często zdarzało zwłaszcza aktorkom, jej kariera przyhamowała i została ograniczona do występów w niewielkich rolach oraz w telewizji, dzięki którym dorobiła się jednakże przydomka „telewizyjnej Helen Hayes”.
Shirley Booth [1898–1992] to z pewnością jedna z najmniej znanych zdobywczyń najsłynniejszej nagrody filmowej; otrzymała ją za swój debiut z 1952 r. „Wróć, mała Shebo”, i to za główną rolę. W tej dekadzie pojawiła się na dużym ekranie pięć razy, w dwóch następnych zagrała jeszcze tylko w kilku serialach i filmach telewizyjnych, po czym całkowicie zniknęła z pola widzenia aż do śmierci w wieku 94 lat.

W wieku 88 lat zmarł Ossie Davis [1917–2005], popularna osobowość wśród czarnoskórych twórców kina. Wysoki, o wzbudzającej respekt prezencji i nierzadko surowym obliczu, tworzył w filmach ceniony drugi plan. Od ponad pięciu dekad był mężem Ruby Dee [1924–2014], z którą, z racji wieku i długoletniości związku, stanowił jakby czarną wersję Tandy i Cronyna. Dee, podobnie jak Davis, przez lata była podporą drugiego planu w afroamerykańskich filmach oraz czynną działaczką ruchów przeciwko rasizmowi. Grywając w ostatnich latach babcie i matrony, niespodziewanie zdobyła nominację do Oscara w „American Gangster”, a zmarła sześć lat później jako 91-latka.
George Kennedy [1925–2016] w swej filmografii i typach ról przypominał trochę Ernesta Borgnine’a; we wczesnych latach otrzymał Oscara (za „Nieugiętego Luke’a”), który „ustawił” mu karierę na długie lata, czyniąc go jednym z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich aktorów, głównie na drugim planie (mistrz postaci gruboskórnych), czego swoistym ukoronowaniem była popularna postać kapitana Hockena w komediowej trylogii „Naga broń”. Zmarł dziesięć dni po swoich 91. urodzinach.
Osiemdziesiąt osiem lat – tyle trwała jedna z najdłużej trwających karier w przemyśle filmowym, którą mógł pochwalić się Mickey Rooney [1920–2014]. Na przełomie lat 30. i 40. jedna z najbardziej kasowych gwiazd ekranu, zachwycał publiczność w serii roztańczonych komedii i filmów muzycznych. Po osiągnięciu wieku dorosłego musiał, co było częstym zjawiskiem u ówczesnych dziecięcych gwiazd, przestawić się na inny typ ról (głównie charakterystyczne). 93-letni w chwili śmierci aktor do swych ostatnich dni regularnie pojawiał się w filmach ewentualnie użyczał w nich głosu, śrubując liczbę pozycji w swojej filmografii do grubo ponad 300.
Hal Holbrook [1925–2021] był charakterystycznym aktorem przez większą część kariery spełniającym się głównie w telewizji; tam pod koniec lat 60. i przez całe 70. osiągał największe sukcesy, co rusz zdobywając nagrody Emmy i nominacje do nich. Dopiero u schyłku życia doceniono go bardziej nominacją do Oscara za drugi plan we „Wszystko za życie”. Ostatecznie odszedł jako 95-latek.
Również często występy na dużym ekranie z tymi telewizyjnymi przeplatał Martin Landau [1928–2017], zdobywając największą popularność w latach 60. za sprawą serialu „Mission: Impossible”, prawdziwie złote lata przyszły zaś pod koniec lat 80., kiedy to został dwukrotnie nominowany do Oscara, a zdobył tę nagrodę w połowie następnej dekady za rolę Beli Lugosiego w „Edzie Woodzie” Tima Burtona. Od tej pory tylko potwierdzał swą renomę znakomitego aktora charakterystycznego niemal do ostatnich chwil swego 89-letniego życia.
W 2004 r., po dziesięciu latach nieobecności na ekranie, w jednym z odcinków nowej wersji serii filmowej o przygodach panny Marple pojawił się Brytyjczyk Herbert Lom [1917–2012] (prawdziwe nazwisko: Kuchacevich, urodzony w austro-węgierskiej wówczas Pradze), na równi z Peterem Sellersem podpora filmów z cyklu „Różowa Pantera”, a w sumie dożył 95 lat.
Z kolei niespełna dwa miesiące po swoich setnych urodzinach zmarł Bob Hope [1903–2003], człowiek legenda, najbardziej znana osobowość i wręcz instytucja amerykańskiego przemysłu rozrywkowego. Prowadził ceremonię rozdania Oscarów rekordowe 17 razy, sam zaś otrzymał ich pięć, lecz były to wyłącznie nagrody honorowe za udział w akcjach humanitarnych i wkład w rozwój przemysłu kinematograficznego. Jego osiągnięcia czysto aktorskie natomiast zawarły się w lekkich komedyjkach, za które był nawet dwa razy nominowany do Złotego Globu.

Odetchnijmy na moment. Bohaterami niniejszego artykułu są co prawda aktorzy, ale można choćby pokrótce wspomnieć także o innych twórcach kina. Wśród nich prawdziwym matuzalemem był portugalski reżyser Manoel de Oliveira, u schyłku swego życia chyba najdłużej aktywny filmowiec świata, który zaczynał kręcić filmy jeszcze w epoce kina niemego – w 2015 r. odszedł w wieku 106 lat. Wstrząsem dla świata kina była śmierć dwóch europejskich gigantów, w dodatku tego samego dnia, 30 lipca 2007 r. zmarli bowiem Ingmar Bergman (dwa tygodnie po swoich 89. urodzinach) i Michelangelo Antonioni (miał 95 lat). Do swej śmierci w 2009 r. w wieku 94 lat pracował, aczkolwiek już tylko przy filmach krótkometrażowych, wybitny autor zdjęć Jack Cardiff. Nadzwyczaj długowieczni byli także twórcy animowanych postaci Toma i Jerry’ego, misia Yogiego, psa Huckleberry’ego czy Flintstone’ów, legendarny tandem twórczy Hanna-Barbera. W 2001 r. zmarł 90-letni William Hanna, a pięć lat później, w wieku lat 95, Joseph Barbera. Także w tamtych latach odeszli cieszący się dwuznaczną sławą reżyserzy – Elia Kazan (trzy tygodnie po swoich 94. urodzinach) oraz Leni Riefenstahl (przeżywszy 101 lat). Lata od 30. do 50. ubiegłego wieku to czas, w którym kręcono niezapomniane czarne kryminały, komedie i dramaty obyczajowe oraz westerny, stanowiące do dziś klasykę i kanon kina. Ich autorami byli między innymi: urodzony w Suchej (Beskidzkiej) Billy Wilder (zmarł w 2002 r. w wieku 96 lat), Clarence Brown, reżyser siedmiu filmów z najlepszego okresu kariery Grety Garbo (w 1987 r., lat 97), a także równie ważni dla tamtego okresu twórcy, Frank Capra (w 1991 r., lat 94) czy Henry King (w 1982 r., lat 96). W tej samej epoce uznane dzieła stworzył Raoul Walsh (obejmowały one m.in. siedem filmów z Victorem McLaglenem), który zmarł w 1980 r. jako 93-latek. 90 lat miał w chwili śmierci w 1999 r. Edward Dmytryk, spod którego ręki wyszły m.in. „Krzyżowy ogień” i „Bunt na okręcie”. Synem wspomnianego Victora McLaglena był zmarły w 2014 r. w wieku 94 lat Andrew V. McLaglen, reżyser głównie westernów i filmów wojennych nieco niższej rangi. W 1993 r. zmarł 93-letni Jean Negulesco, twórca pochodzenia rumuńskiego, autor m.in. filmów „Johnny Belinda” czy „Jak poślubić milionera”, półtora miesiąca przed swoimi 90. urodzinami w 1997 r. odszedł Fred Zinnemann (zdobywca czterech Oscarów), a rok później 88-letni Akira Kurosawa, twórca, który wprowadził na salony świata kino japońskie. W 1992 r. zmarł 100-letni Hal Roach, twórca odnoszący największe sukcesy w okresie przełomu kina niemego i dźwiękowego, jako reżyser i producent filmów m.in. z Haroldem Lloydem oraz duetem Laurel & Hardy („Flip i Flap”), a w 1999 r. 101-letni Irving Rapper, swe najlepsze dzieła tworzący w hollywoodzkiej złotej erze (np. pięć filmów z Bette Davis).

Richard Donner, będąc już na zasłużonej emeryturze, jako 91-latek wykazywał jeszcze chęć nakręcenia piątej „Zabójczej broni”. Los chciał inaczej… 92 lata ma Richard Lester, reżyser m.in. „Trzech muszkieterów” i jego sequela oraz „Supermana II”. 95 lat skończył Chilijczyk Alejandro Jodorowsky, autor „Kreta” i „Świętej góry” oraz niedoszły twórca „Diuny”, a ten sam wiek osiągnął Mark Rydell, znany z westernu „Kowboje” czy dramatu „Nad złotym stawem”. Król filmów klasy B, Roger Corman, jest obecnie 98-latkiem, a w wieku 97 lat zmarł Norman Jewison, którego sztandarowe dzieła to z pewnością „W upalną noc” i „Skrzypek na dachu”. 93 lata ma Ted Kotcheff – jego „Rambo: Pierwsza krew” to bez dwóch zdań „kultowiec” kina sensacyjnego – a także Irwin Winkler, reżyser zaledwie siedmiu filmów, lecz producent kilkudziesięciu, z których wiele przeszło do historii kina (jak np. „Rocky” czy „Chłopcy z ferajny”). 91 lat żyje Robert Benton, wsławiony „Sprawą Kramerów”, za reżyserię której zdobył Oscara, jak również John Boorman, twórca np. „Zbiega z Alcatraz” czy „Wybawienia”, a 89 lat przeżył Bob Rafelson, który zasłynął filmami z Jackiem Nicholsonem, zwłaszcza „Pięcioma łatwymi utworami” i „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy”. Dopiero w podeszłym wieku Oscara (za scenariusz) zdobył 95-letni obecnie James Ivory, twórca brytyjskich klasyków „Powrót do Howards End” i „Okruchy dnia”. W 2022 r. zmarł 97-letni Peter Brook, reżyser głównie teatralny, z dużego ekranu znany najbardziej z „Władcy much”, w 2019 r. natomiast odszedł 94-letni Stanley Donen, reżyser takich klasyków, jak „Deszczowa piosenka” i „Szarada”. W 2016 r. odeszli 92-letni Arthur Hiller, twórca równie klasycznego „Love Story” czy lubianego „Nic nie widziałem, nic nie słyszałem”, oraz 93-letni Guy Hamilton, którego wizytówką jest „Bitwa o Anglię” i cztery filmy o Jamesie Bondzie (po dwa z Connerym i Moore’em), z kolei trzy bondowskie filmy z Moore’em nakręcił Lewis Gilbert, ale także „Alfiego” i „Edukację Rity” – reżyser zmarł w 2018 r. w wieku 97 lat. Jules Dassin, znany z reżyserii m.in. „Nigdy w niedzielę” i „Topkapi”, zmarł w 2008 r. jako 96-latek, z kolei 98 lat miał w chwili śmierci w 2020 r. Carl Reiner, twórca popularnych komedii, zwłaszcza ze Steve’em Martinem, jak np. „Dwoje we mnie” (i ojciec już naprawdę znakomitego reżysera Roba Reinera), lecz także aktor (wyróżnił się szczególnie jako Saul Bloom w trylogii „Ocean’s” Stevena Soderbergha). Także 98 lat miał zmarły w 2018 r. Michael Anderson, twórca obsypanego Oscarami „W 80 dni dookoła świata” i dystopii „Ucieczka Logana”, w 2010 r. natomiast odszedł 99-letni Ronald Neame, autor „Gambitu” czy „Tragedii Posejdona”. W 2005 r. zmarł 91-letni Robert Wise, twórca „West Side Story” i „Dźwięków muzyki”, w 2009 94-letni Ken Annakin, reżyser m.in. widowiska wojennego pt. „Bitwa o Ardeny”, a w 2018 90-letni Nicolas Roeg, pamiętany choćby z „Nie oglądaj się teraz” i „Człowieka, który spadł na ziemię”. Po 89 lat mieli w chwili śmierci John Guillermin (w 2015 r.), twórca popularnych widowisk w rodzaju „Płonącego wieżowca” czy „King Konga”, pokrewny mu stylem Richard Fleischer (w 2006 r.), autor „20 000 mil podmorskiej żeglugi” i „Fantastycznej podróży”, oraz Joseph Sargent (w 2014), który zrealizował m.in. niesławną czwartą część „Szczęk”.

91 lat miał w chwili śmierci w 2022 r. Jean-Luc Godard, legenda francuskiej nowej fali i reżyser z największą liczbą filmów (24) zaprezentowanych na trzech najważniejszych europejskich festiwalach. Jego kolega po fachu i z nowofalowego okresu, Alain Resnais, autor m.in. „Hiroszima, moja miłość” i „Zeszłego roku w Marienbadzie”, umarł w 2014 r. jako 91-latek, a Éric Rohmer, twórca m.in. „Mojej nocy u Maud”, w 2010 jako 89-latek, podobnie jak zmarły w 1994 r. 89-letni Christian-Jaque, autor „Fanfana Tulipana” i w 1985 r. André Hunebelle, znany przede wszystkim z komediowej trylogii o Fantomasie z Louisem de Funèsem. Ich rodak Jean-Paul Rappeneau, którego najważniejszym dziełem jest „Cyrano de Bergerac”, ma w tej chwili 92 lata, tyle samo co Costa-Gavras – jego opus magnum to z kolei „Z”. Równe 100 lat przeżył Jean Delannoy (zmarł w 2008 r.), jeden z wielkich twórców kina francuskiego, w tym „Symfonii pastoralnej”. Agnès Varda, autorka m.in. nowofalowego „Cleo od 5 do 7” i laureatka Oscara za całokształt twórczości, przeżyła 90 lat (zmarła w 2019 r.), tyle samo co zmarły w 1996 r. Marcel Carné, reżyser m.in. „Ludzi za mgłą”. Po 98 lat przeżyli dwaj wybitni twórcy: Robert Bresson (zmarł w 1999 r.), autor m.in. „Dziennika wiejskiego proboszcza”, i Claude Autant-Lara (w 2000), reżyser choćby „Czarnego rynku w Paryżu”. Długo, bo 91 lat, żył także jeden z pionierów kinematogrfii, Auguste Lumière; zmarł w 1954 r., a jego młodszy brat Louis przeżył 83 lata.

Włoch Paolo Taviani w chwili śmierci w 2024 r. miał 92 lata, a jego brat Vittorio Taviani odszedł w 2018 r. jako 88-latek – ich dziełem jest m.in. „We władzy ojca”, dramat nagrodzony Złotą Palmą w Cannes. 93 lata przeżyła Lina Wertmüller, pierwsza kobieta reżyser nominowana do Oscara (za „Pasqualino Piękniś”), a nagrodę tę – honorową – otrzymała na rok przed śmiercią w 2021 r. Jej rodaczka Liliana Cavani ma 91 lat, a znana jest m.in. z „Nocnego portiera” czy „Gry Ripleya” (z Johnem Malkovichem), natomiast jej rówieśnikiem jest Tinto Brass, znany głównie jako twórca niesławnego „Kaliguli”. W 2019 r. zakończył życie 96-letni Franco Zeffirelli, autor m.in. „Romea i Julii” (nominacja do Oscara za reżyserię) i „Hamleta” z Melem Gibsonem. 92 lata żył zmarły w 2015 r. Francesco Rosi, reżyser m.in. „Rąk nad miastem” i „Szacownych nieboszczyków”, a 90 – Damiano Damiani (w 2013 r.), autor wielu dramatów podejmujących problematykę mafii sycylijskiej, w tym słynnego serialu telewizyjnego „Ośmiornica”. W 2007 r. zakończył życie 90-letni Luigi Comencini, jeden z mistrzów klasycznej komedii włoskiej (np. „Chleb, miłość i fantazja” oraz „Chleb, miłość i zazdrość”), a w 2013 91-letni Carlo Lizzani, autor m.in. „Ulicy ubogich kochanków”. Natomiast Mario Monicelli, mistrz włoskiej komedii (m.in. „Złodzieje i policjanci”, „Sprawcy nieznani”), przeżył 95 lat – w 2010 r. wyskoczył z okna szpitala…

92 lata ma Jan Troell, szwedzki twórca kina autorskiego, m.in. dylogii „Emigranci” i „Osadnicy”, a w tym samym wieku jest Márta Mészáros, węgierska reżyserka mieszkająca w Polsce i przez wiele lat związana z Janem Nowickim (w sumie aż 18 wspólnych filmów, ostatni z nich to „Niepochowany” z 2004 r.). Właśnie 91 lat żył Carlos Saura, jeden z wielkich twórców kina hiszpańskiego, znany choćby z „Nakarmić kruki” (z udziałem Geraldine Chaplin, z którą wówczas był związany). W wieku 92 lat w 2008 r. zakończył życie Kon Ichikawa, wybitny japoński twórca, autor m.in. „Harfy birmańskiej” czy dokumentu „Olimpiada w Tokio”, z kolei 89 lat w chwili śmierci w 2009 r. miał Michalis Kakojanis, pierwszy znany w świecie reżyser grecki, zwłaszcza za sprawą „Greka Zorby”.

Warto też powiadomić, że 92. rok życia świętuje prawdziwy hegemon wśród twórców muzyki filmowej (5 Oscarów na 54 nominacje!), wciąż aktywny zawodowo John Williams. Jego kolegą w branży jest 91-letni Argentyńczyk Lalo Schifrin (kilkukrotnie nominowany, kilka lat temu otrzymał nagrodę honorową), a do niedawna byli także 91-letni Włoch Ennio Morricone, który dopiero cztery lata przed śmiercią w 2020 r. zdobył Oscara (za „Nienawistną ósemkę” – wcześniej otrzymał nagrodę honorową) oraz 94-letni Burt Bacharach (zdobywca dwóch Oscarów za piosenki filmowe). 91 lat przeżył zmarły w 2021 r. Stephen Sondheim, kompozytor z Oscarem na koncie (za piosenkę do „Dicka Tracy’ego”). W 2020 r. zakończył życie 90-letni Lennie Niehaus, autor muzyki do wielu filmów Clinta Eastwooda, André Previn to z kolei zdobywca czterech Nagród Akademii (m.in. za ścieżkę dźwiękową do „My Fair Lady”), który odszedł jako 89-latek w 2019 r. Prawdziwym nestorem wśród kompozytorów natomiast był zmarły w 1989 r. jako 101-latek Irving Berlin, autor słynnej oscarowej piosenki „White Christmas”, podobnie zresztą jak 96-letni w 2021 r. Grek Mikis Theodorakis, którego rozsławiła ścieżka dźwiękowa do „Greka Zorby”. 95 lat z kolei żył zmarły w 1977 r. Leopold Stokowski, brytyjski dyrygent polskiego pochodzenia, nagrodzony specjalnym Oscarem za Disneyowską „Fantazję” z 1940 r.

Jeszcze tylko króciutka notka o słynnych producentach. W 1974 r. w wieku 94 lat zmarł Samuel Goldwyn, współzałożyciel wytwórni filmowej Metro-Goldwyn-Mayer, a w 2014 92-letni Saul Zaentz. W 2007 r. odszedł 94-letni Włoch Carlo Ponti, od wielu lat mąż Sophii Loren, w 2010 z kolei jego 91-letni rodak Dino De Laurentiis, swego czasu mąż Silvany Mangano. No to jeszcze na koniec Ray Harryhausen, 92-letni twórca efektów specjalnych, mistrz animacji poklatkowej, zmarły w 2013 r., oraz operatorzy: Freddie Young, prawdziwa brytyjska legenda tego fachu, zdobywca Oscarów za zdjęcia do filmów Davida Leana „Lawrence z Arabii”, „Doktor Żywago” i „Córka Ryana”, który wbrew swemu nazwisku przeżył 96 lat (zmarł w 1998 r.), oraz jego rodak Douglas Slocombe, autor zdjęć do wielu klasyków kina, w tym m.in. do trzech pierwszych filmów o Indianie Jonesie, który w chwili śmierci w 2016 r. miał 103 lata!

Wróćmy jednakże do aktorów – najbardziej pożądanego bogactwa dziesiątej muzy, esencji tej sztuki nad sztukami i istoty jej istnienia; do władców ekranu, tych migoczących na srebrnym firmamencie gwiazd i słońc, ogrzewających i oślepiających swoim blaskiem zastępy mas spragnionych tej pieszczoty, jak świat długi i szeroki.

<-- wstecz dalej -->