Długowieczni, czyli matuzalemowie ekranu, cz. 3


Tylko z jedną rolą zazwyczaj kojarzona jest Fay Wray [1907–2004], ukochana King Konga, gwiazdka przełomu lat 30. i 40. Jak wiele innych aktorek tamtego okresu, swego czasu przestała pojawiać się regularnie na ekranie, powracając jedynie w epizodach oraz w telewizji, w odcinkach seriali. Miała wystąpić w nowej wersji „King Konga”, realizowanej przez Petera Jacksona, i byłby to jej powrót na ekran po 25-letniej przerwie. Niestety, nie zdążyła – zmarła w wieku 97 lat.
Długo żyła pierwsza osoba, która zdobyła Oscara za aktorstwo w dwóch kolejnych latach. W roku 1937 i 1938 dokonała tej sztuki Luise Rainer [1910–2014], rodem z Niemiec, aktorka niemal wyłącznie lat 30. (później tylko kilka epizodów na małym ekranie). Pojawiła się na tej samej ceremonii oscarowej, co Karl Malden – był to taki „spęd” oscarowiczów, których ustawiono na scenie do wspólnego zdjęcia – całkiem żywotna i uśmiechnięta. W sumie przeżyła 104 lata.
W wieku 93 lat zmarł Ronald Reagan [1911–2004]. Kto wie, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby niegdyś nie odrzucił – jak mówi niepotwierdzona pogłoska – roli Ricka Blaine’a w „Casablance”. Tytuły większości jego filmów, z kariery przypadającej na okres lat od 30. do 50., mówią niewiele, choć wedle powszechnej opinii miewał dobre role. Nie udało mu się jednak wspiąć na pozycję gwiazdora i w połowie lat 60. porzucił aktorstwo. Większe sukcesy niż w kinie osiągnął jako prezes stowarzyszenia aktorów filmowych, a gdy poświęcił się polityce, stał się „najsłynniejszym prezydentem wśród aktorów i jedynym aktorem wśród prezydentów”.
Przez kilka lat jego żoną była Jane Wyman [1917–2007], zdobywczyni Oscara („Johnny Belinda”), ale i bez tej nagrody będąca znacznie lepszą aktorką niż mąż. Niedoszła Pierwsza Dama USA zmarła, mając 90 lat (niekiedy podaje się, że była trzy lata starsza).
Jedną z najbardziej cenionych afroamerykańskich aktorek była Cicely Tyson [1924–2021], przez blisko siedem dekad obecna na ekranie, choć przeważnie na małym; w jej filmografii roiło się od nominacji do Emmy, ale miała też jedną szansę na Oscara („Sounder”). Grała niemal do końca swego 96-letniego życia.
Co do tego, że Mel Brooks jest legendą komedii, nie ma chyba wątpliwości, choć specyficzne poczucie humoru prezentowane w jego dziełach nie wszystkim przypada do gustu. Nigdy nie był typowym aktorem, bo najlepiej czuł się i występował niemal wyłącznie w filmach we własnej reżyserii, ale co tam, wdowiec po Anne Bancroft nie musi się niczym przejmować, zwłaszcza w słusznym wieku 97 lat. Już od dawna niemal nie pojawia się na ekranie, najczęściej jedynie użyczając głosu w najróżniejszych produkcjach.
Arcylegenda kina, jedna z największych jego indywidualności, zdobywczyni rekordowej liczby czterech Oscarów Katharine Hepburn [1907–2003] w chwili śmierci miała 96 lat, tyle samo co pojawiający się na ekranie do ostatnich swoich dni Brytyjczyk w każdym calu John Gielgud [1904–2000], o którym mówiło się, że jest wieczny (Oscara zdobył za pamiętną kreację lokaja w komedii „Artur”).

Także na początku tego wieku odeszło kolejnych dwóch aktorów z rocznika „tysiąc dziewięćset zero ileś”: Eddie Albert [1906–2005], dwukrotnie nominowany do Oscara, w tym za słynne „Rzymskie wakacje”, mając 99 lat (rok później zmarł jego syn, zaledwie 55-letni Edward Albert, swego czasu również nieźle zapowiadający się aktor), i 97-letni Anglik John Mills [1908–2005], ojciec Hayley Mills i Juliet Mills (ta pierwsza to pamiętna Pollyanna z 1960 r.), którego, co ciekawe, niektóre źródła „uśmierciły” już w roku 1982; Nagrodę Akademii zdobył za „Córkę Ryana”. Obaj byli obecni na ekranie przez ponad siedem dekad!
Jedną z wielkich gwiazd epoki kina niemego była Lillian Gish [1893–1993]. Po przełomie dźwiękowym pojawiała się w filmach sporadycznie, mimo to zdobyła nominację do Oscara za rolę w „Pojedynku w słońcu” oraz do Złotego Globu za „Haiti – wyspę przeklętą”. Jej kariera trwała bite 75 lat, a zmarła, przeżywszy ich 99.
Także w wieku 99 lat odeszła pochodząca z Węgier Zsa Zsa Gabor [1917–2016]. Największe sukcesy odnosiła w latach 50., ale nie oszukujmy się, pomimo gwiazdorskiej pozycji to nie była wybitna aktorka, a w Polsce można uznać ją za niezbyt kojarzoną; najbardziej znana była ze swych licznych romansów i dziewięciokrotnego zamążpójścia. Późniejsza jej kariera to niemal wyłącznie epizody, a kilkanaście ostatnich lat życia zdominowały zmagania z licznymi chorobami.
94 lata miał właściciel jednej z najbardziej charakterystycznych twarzy westernu, L.Q. Jones [1927–2022], znany głównie z drugiego planu u Peckinpaha. Naprawdę nazywał się Justus McQueen, lecz pod tymi personaliami wystąpił tylko w swoim pierwszym filmie, „Operacja Saipan” z 1955 r., w którym zagrał szeregowca… L.Q. Jonesa. Młody Justus przyjął to miano jako swój aktorski pseudonim już na zawsze (z zaledwie jednym wyjątkiem w roku 1964).
Jeszcze bardziej przykuwającą uwagę fizjonomią mógł pochwalić się mający włoskie korzenie Henry Silva [1926–2022]. Niezbyt korzystna aparycja od samego początku predysponowała go raczej do ról czarnych charakterów, i to egzotycznych; wykorzystywano ją głównie w filmach sensacyjnych i mało wyszukanych, także europejskich. Jedną z najbardziej znanych jego ról, idealnie eksploatującą jego emploi, jest przeciwnik Stevena Seagala, bezwzględny najemnik w „Nico”. Silva przestał pojawiać się na ekranie już dwie dekady przed śmiercią w wieku 95 lat.
Chińskiego pochodzenia jest natomiast James Hong i ten fakt sprawił, że od siedemdziesięciu lat najczęściej obsadzany jest w najróżniejszym repertuarze w rolach egzotycznych postaci rodem z Dalekiego Wschodu. Ma 95 lat i wciąż jeszcze nie wybiera się na emeryturę – w ostatnim czasie znamy go choćby z głosu pana Pinga, czyli przybranego ojca Po w animowanej serii „Kung Fu Panda”.
Armin Mueller-Stahl przyszedł na świat w dość oryginalnym miejscu, mianowicie w Tylży w niemieckich Prusach Wschodnich – obecnie, już po zmianie granic państwowych, jest to miejscowość Sowieck w obwodzie królewieckim. Był jednym z najpopularniejszych NRD-owskich aktorów, później wyemigrował do Niemiec zachodnich, a także zaczął się pojawiać w filmach anglojęzycznych (przeważnie grając w nich cudzoziemców), dzięki czemu osiągnął swój największy sukces – nominację do Oscara za „Blask”. Ma 93 lata.

Dziewięćdziesiątką zakończył życie Mel Ferrer [1917–2008], aktor niegdyś niezły, choć wsławiony raczej małżeństwem z Audrey Hepburn, z którą stanowił duet w „Wojnie i pokoju” (on: Bołkoński, ona: Rostowa). Tak czy inaczej swe najważniejsze filmy nakręcił w latach 50. i 60., a później to już różnie bywało, głównie w kinematografii włoskiej.
92 lata ma Joel Grey, aktor drobnej postury, którego życiowym osiągnięciem jest rola Mistrza Ceremonii w „Kabarecie”, nagrodzona Oscarem, Złotym Globem i BAFTA. Znany jest także jako ojciec Jennifer Grey, a dodajmy też, że dopiero w wieku 82 lat dokonał tzw. coming outu.
Joanne Woodward to aktorka nierozerwalnie kojarzona z osobą męża, którym przez pół wieku był Paul Newman (kilkanaście wspólnych tytułów). Absolutnie jednak nie należy nie zauważać, że prowadziła swoją, równie docenianą, choć nie tak efektowną karierę; znacznie wcześniej też od niego zdobyła Oscara, bo już na początku swych występów na dużym ekranie (za „Trzy oblicza Ewy” z 1957 r.). Obecnie ma 94 lata i od dekady nie pojawia się w filmach (a jej ostatnie role były wyłącznie głosowe).
Aktorką zbliżonej rangi (i koloru włosów – blond) oraz jej rówieśnicą jest Gena Rowlands, również wdowa – po Johnie Cassavetesie. Wystąpiła u niego jako reżysera aż ośmiokrotnie, a za role w dwóch z nich („Kobieta pod presją” i „Gloria”) nominowana była do Nagrody Akademii. 92-latka ma zasłużone miejsce wśród wybitnych osobowości ekranu, ale, podobnie jak Woodward, nigdy nie stała się gwiazdą kina w popularnym tego słowa znaczeniu.
91 lat ma Ellen Burstyn (w początkach kariery występująca jako Ellen McRae), niezwykle zasłużona aktorka, która swe najlepsze role zagrała w latach 70. Z tego okresu pochodzą takie tytuły, jak „Alicja już tu nie mieszka” (rola nagrodzona Oscarem) czy kultowy „Egzorcysta”, w którego nowej wersji bądź też kontynuacji ostatnio zagrała. Burstyn zresztą nie zwalnia tempa i ciągle jest obecna i na dużym, i na małym ekranie.
Angie Dickinson, właścicielka najpiękniejszych nóg od czasu Marlene Dietrich i Cyd Charisse, w latach 50. wystąpiła w wielu westernach, lecz tylko jeden wszedł do klasyki gatunku – „Rio Bravo”, rola hazardzistki Feathers – i to właśnie on wywindował jej karierę na wyżyny popularności w następnym dziesięcioleciu. W późniejszych latach grywała głównie w telewizji (sukcesem był zwłaszcza udział w serialu „Sierżant Anderson”), a już od ponad dekady jest na emeryturze. Ma 92 lata.
W tym samym wieku jest Kanadyjczyk William Shatner, aktor, który ma na koncie bezdyskusyjnie tzw. rolę życia – oczywiście mowa o kapitanie Jamesie T. Kirku z serialu z lat 60. „Star Trek” oraz jego kinowych kontynuacji. O tym, że kosmos jest jego domeną, udowodnił kilka miesięcy temu, kiedy stał się najstarszym w historii uczestnikiem lotów kosmicznych – jako pasażer kapsuły New Shepard, wyniesionej przez rakietę firmy Jeffa Bezosa, Blue Origin; podróż trwała 10 minut.
Za aktora bardziej popularnego niż zdolnego uznawany był zawsze Robert Wagner; ma bogatą filmografię, lecz chyba znany jest raczej z małego ekranu, na którym zadomowił się po dwóch dekadach (lata 50. i 60.) grania w filmach kinowych. Ale kojarzony jest także z małżeństwa z Natalie Wood, która w 1981 roku utonęła obok jachtu, na którym się relaksowali. Okoliczności jej śmierci są kontrowersyjne i do dziś nie zostały wyjaśnione… A sam Wagner ma obecnie 94 lata.

Harry Dean Stanton [1926–2017] miał na swoim koncie tak szerokie spektrum ról, że długo by wymieniać. Nie był aktorem o jakimś konkretnym emploi, tylko po prostu tak charakterystycznym, jak to tylko możliwe, a pojawiał się chyba we wszystkich gatunkach filmowych i typach postaci; od mechanika Bretta z pierwszego „Obcego” przez zwykłego faceta w „Paryż, Teksas” (główna rola) aż po apostoła Pawła w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa”. Najwyraźniej „żadnej pracy się nie bał”, a wykonywał ją do samego końca swego 91-letniego życia.
Późno rozpoczął karierę Philip Baker Hall [1931–2022], bo dopiero jako 39-latek, ale od tej pory regularnie pojawiał się na ekranie, dość szybko zyskując renomę pracowitego aktora charakterystycznego. Można uznać, że wraz z wiekiem wyspecjalizował się w rolach postaci dystyngowanych, przeważnie w garniturach, np. prawników; do jego najbardziej znanych występów należą te w trzech filmach Paula Thomasa Andersona z końca ub. wieku. Odszedł, mając 90 lat.
92 lata skończył Dabney Coleman, którego ekranową specjalnością stały się role nudziarzy, egotycznych zrzędów i nielubianych przełożonych (najczęściej wąsatych); takie jego emploi zostało najlepiej wykorzystane w komediach „Od dziewiątej do piątej” czy „Tootsie”. Występy na wielkim ekranie dzieli z telewizyjnymi, tam też osiągnął swe największe sukcesy – nagrody Emmy i Złotego Globu oraz kilka innych nominacji.
Nadzwyczaj charakterystycznym z wyglądu aktorem był Abe Vigoda [1921–2016], niezapomniany Salvatore ‘Sal’ Tessio, wierny (do czasu) towarzysz Don Vita Corleonego z „Ojca chrzestnego”; za jego największy sukces zapewne można uznać udział w raczej nieznanym u nas serialu „Barney Miller” z połowy lat 70. (trzy nominacje do Emmy). Zmarł jako 94-latek.
Raczej tylko bardziej wyrobionym kinomanom w Polsce znany jest 95-letni obecnie Earl Holliman, typowo po amerykańsku przystojny aktor, który swój najlepszy okres miał w latach 50. m.in. jako członek obsady kultowej (ponoć) „Zakazanej planety” z 1956 roku, a największy sukces osiągnął rok później, zdobywając Złoty Glob za rolę w „Zaklinaczu deszczu” (bynajmniej nie chodzi tu o film na podstawie powieści Johna Grishama). Zakończył karierę w 2000 roku.
Można chyba przyjąć, że Harry Belafonte [1927–2023] również nie jest zbyt kojarzony przez polską szeroką publiczność. Ten aktor (lecz w równej mierze piosenkarz i aktywista społeczny) w ciągu swego długiego 96-letniego życia wystąpił – uwaga – w zaledwie kilkunastu filmach (np. w latach 70. tylko w trzech). Najbardziej znany jest z roli w „Czarnej Carmen”, a ostatnio mogliśmy go oglądać kilka lat temu w „Czarnym bractwie. BlacKkKlansmanie” Spike’a Lee.
I jeszcze jeden zasłużony amerykański wykonawca, który bynajmniej nie ma u nas statusu filmowej legendy: Dick Van Dyke. Znamy go m.in. z roli w „Mary Poppins”, a w ostatnich latach widzieliśmy go choćby w pierwszej i trzeciej „Nocy w muzeum” jako jednego z ochroniarzy weteranów. Ma obecnie 98 lat i nadal gra!
Sam Jaffe [1891–1984] (jego imię to właściwie Shalom, co już wiele wyjaśnia) nie grał zbyt wiele, ale ma na koncie kilka sukcesów i znanych tytułów. Przede wszystkim był nominowany do Oscara oraz zdobył Puchar Volpiego (główną nagrodę na festiwalu w Wenecji) za rolę w „Asfaltowej dżungli”, ponadto znany jest z występu w monumentalnym „Ben Hurze” jako Simonides. Przeżył 93 lata.

<-- wstecz dalej -->