STRONA GŁÓWNA

Pisownia

Wymowa

Słowa nadużywane

Słowa używane niewłaściwie

Kwiatki

Kwiatki II

Ludzie piszą

Poradnie i artykuły



29 luty a a nuż, widelec a więc aka akcent apostrof autor bóg bynajmniej Ci ciężki, ciężko co by cofać do tyłu Cristiano Ronaldo cyrylica dedykowany deko dekold derby diakrytyczny dokładnie doktór dosiego roku dwutysięczny ekskluzywny ever facet fan Filip z konopi for furrora globa gównażeria gram gro Hong Kong ikona ilość imho jak się czujemy? jakby każdy jeden klatkarz koszta -ks kultowy kurde liczba lokalizacja lubieć manna meczy mi mieć miejsce mimo, że mini- muzeum na całe szczęście na czele na dzień dzisiejszy na najwyższym podium na dworzu nadzieji najmniejsza linia oporu nazwisko (odmiana) nazwisko (szyk) Nicholas Deep niemanie niemniej nienawidzieć nie palenie niepokojony nieswoje niż nocny Marek nostalgia nosz nowelizacja Nowy York obejdziony oboje, obydwoje obraz oczka oczywistym jest od tak odnośnie czegoś ogarniać oglądać telewizor oglądnąć olimpiada -om, -em opierać się o orginalny Oskar osobiście ów pieniążki pisze PLN po prostu pod rząd Polacy nie gęsi polonizacja Polski pomarańcz posiadać poszłem póki co póki my żyjemy półtorej produkcja proszę panią próba przekonywujący rozchodzić się ryzykować życiem rzeczypospolita se sex spacja spolegliwy ssać standart stronka swetr szacunek szczelać szlak tacierzyństwo tak? także tatałajstwo to znaczy… topic troszeczkę tudzież -tych tyś. ubrać umią, rozumią v-ce w cudzysłowiu w czym mogę pomóc? w każdym bądź razie w miesiącu Westerplatte William i Harry witam włanczać wogule wraz wszechczasów w/w wydawać się być wymyśleć wziąść yyy… z dużej litery z kąd za wyjątkiem zagranicą zagwostka zajebiście złoty zo żądzić i rządać -żesz

SŁOWA NADUŻYWANE


a nuż, widelec – w kategorii żartów językowych to przebój ostatnich kilku lat. Przebój jednak zdecydowanie niskich lotów (choć już zaczyna być odnotowywany w słownikach), bo konstrukcja ta, nie dość, że przeważnie pisana błędnie jako a nóż widelec, nie jest ani trochę zabawna, to w dodatku potrafi niemiłosiernie irytować, kiedy co drugi użytkownik polszczyzny stara się być dowcipny i błysnąć w towarzystwie tym modnym powiedzonkiem. Użycie tego, pożal się Boże, żartu bywa wręcz żenujące, kiedy wtrąca je do swojej wypowiedzi przed telewizyjną kamerą dorosły, poważnie wyglądający człowiek. Mało tego: zachodzi podejrzenie, że wiele osób w ogóle nie ma pojęcia o pierwotnej pisowni sformułowania a nuż. Taki wniosek można wyciągnąć, obserwując pisane wypowiedzi w rodzaju: Przejrzę to, a nóż mi się coś przypomni czy Dostarczają produkt nieco wybrakowany, a nóż nikt się nie zorientuje.
por. jęz. PWN
Obcy język polski

aka – zapisywane także jako a.k.a., angielski akronim oznaczający 'znany także jako' (also known as). Od dłuższego już czasu bardzo popularny w internecie, ale także w wielu tekstach drukowanych. Modna, lecz niepotrzebna i śmieszna maniera, w rezultacie której można natknąć się na zdania w rodzaju Najbardziej szkoda księżnej Diany a.k.a. królowej ludzkich serc czy Usunięto pomnik Feliksa Dzierżyńskiego aka Żelaznego Feliksa. Szczególnie komicznie i mało sensownie to wygląda, kiedy użyte jest w wypowiedzi niezawierającej nazwy własnej, jak np.: Terminator w T1 uczył się ludzkich odzywek aka słynne „Fuck you asshole” albo Zachłanność studia przewiduje od razu uruchomienie całej franczyzy aka serii filmów. Należy się obawiać, że skutecznie wyprze zadomowione w polszczyźnie, choć rzadko używane alias i vel.
 Rzecz jasna, trzeba dobrze wiedzieć, co znaczą i w jakich sytuacjach stosować te dwa słówka. Pewien kinoman nie wiedział i napisał: Moim ulubionym reżyserem jest David Fincher. Uwielbiam nawet jego słabsze filmy (vel „Obcy 3”, „Azyl”). Zdecydowanie powinien był użyć tu słowa vide, czyli 'patrz, zobacz'. Ale brawo za to, że się starał.
 Ten pęd do używania
aka we wszelkich możliwych porównaniach można by wygodnie, choć nieco złośliwie nazwać akaniem, ale w naszym języku takie słowo już istnieje i oznacza coś zupełnie innego, chociaż również z dziedziny językowej.


ciężki, ciężko – to typowy językowy „karierowicz”, czyli wyraz, który zrobił wielką, choć niezasłużoną karierę. W ostatnich latach jest wręcz nieziemsko eksploatowany, tak w mowie, jak i w piśmie, zastępując kilka innych określeń. Ale przyjrzyjmy się mu.
 Ciężki to przymiotnik w swoim podstawowym znaczeniu oznaczający 'taki, który dużo waży'. W dalszej kolejności słowo to znaczy m.in. 'trudny, niełatwy do wykonania, uciążliwy, męczący'. Może zatem być ciężki kamień, ciężka walizka, ciężkie pobicie, ciężki stan, ciężka choroba, ciężkie życie, ciężka strata i wiele innych tego typu, od dawna zadomowionych w naszym języku połączeń. Podobnie sprawa ma się z przysłówkiem ciężko. Można np. ciężko pracować, ciężko usiąść, ciężko chorować, ciężko zgrzeszyć, ciężko wzdychać, być ciężko rannym. Mimo to przymiotnik ciężki i przysłówek ciężko niepotrzebnie i niemal całkowicie już zawłaszczyły znaczenie innego słowa, mianowicie: trudny, trudno.
 Zauważmy, że w wyżej podanych przykładach nie da się słów ciężki, ciężko zamienić na trudny, trudno. Jak dotąd chyba nikt nie pozwolił sobie na taką językową dezynwolturę. Doszło natomiast do sytuacji odwrotnej: wszędzie tam, gdzie powinno zostać zachowane trudny, trudno (a także niełatwy, skomplikowany), od dawna pojawia się ciężki, ciężko. I wychodzą z tego bzdury – czasem komiczne, czasem kosmiczne. Piszą tak i mówią już niemal wszyscy. Internauci, dziennikarze, politycy, zwykli ludzie i niezwykłe osobistości. Ciężki, ciężko stały się kolejnymi słowami wytrychami zastępującymi inne, poprawniejsze. A przede wszystkim już męczą przez to, że są wciskane wszędzie, gdzie się tylko da. Teraz wszystko jest już ciężkie, nie ma rzeczy trudnych! Spójrzmy, co można znaleźć w sieci i w prasie:

 
Miałam w życiu wiele ciężkich momentów
 
Ciężko aż uwierzyć, że coś tak pięknego się dzieje w polskiej lidze
 
To jest naprawdę ciężka zagadka
 
Jego filmy są ciężkie do zaszufladkowania
 
Obronie z Van Dijkiem też ciężko coś zarzucić (były piłkarz J.D. o klubie Liverpool)

 Tam wszędzie powinno być:
trudnych momentów, aż trudno uwierzyć, trudna (niełatwa) zagadka, trudne (niełatwe) do zaszufladkowania, trudno coś zarzucić. A internauci szaleją w najlepsze, gdzie się nie obrócić, czytamy i słyszymy: ciężko zobaczyć, ciężko powiedzieć, ciężko zrozumieć, ciężka sprawa do rozwikłania, ciężkie pytania, ciężka rywalka na korcie i tak w kółko, bez cienia refleksji. Zresztą o tym, że wielu osobom brak pomyślunku, świadczy los powiedzenia Twardy orzech do zgryzienia, w którym także słowo twardy bywa zamieniane na ciężki. Przytrafiło się to, niestety, również A. i Cz. Centkiewi- czom, którzy dekady temu w książce „Tumbo z Przylądka Dobrej Nadziei” napisali: Możemy mieć jeszcze niejeden ciężki orzech do zgryzienia.
 Aż chciałoby się w podsumowaniu zapytać z gorzką ironią: skąd właściwie ta moda na ciężki, ciężko? Przecież jest to słowo niesłychanie trudne do napisania, są tam aż dwa znaki diakrytyczne!

por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Obcy język polski
Obcy język polski
Językowa corrida

dedykowany – to dowód na to, że Polacy kochają przeboje. Językowe, rzecz jasna. I pochodzące wprost z języka Szekspira. W języku tym jest bowiem słowo dedicated (czyli 'specjalnego użytku, specjalnego przezna- czenia'), które zostało z dziecięcą wręcz beztroską (lub też z chamską bezczelnością i ignorancją) przełożone na polski jako dedykowany. U nas słowo dedykowany znaczy 'ofiarowany, poświęcony komuś'; można komuś coś dedykować (zadedykować), np. książkę, wiersz, piosenkę czy film. Nie znaczy jednak 'przeznaczony do czegoś' ani 'służący czemuś'! Takie znaczenie można tolerować jedynie w pewnym wąskim zastosowaniu, jako termin specjalistyczny (np. w informatyce), jednak nie w powszechnym użyciu, gdzie obecnie już dedykowany występuje w najbzdurniejszych połączeniach. Spójrzmy zresztą, jakie kwiatki można znaleźć w internecie czy telewizji:

 
Dedykowany zespół konsultantów o najwyższych kwalifikacjach
 
W 2009 r. założył grupę filmową FlyFilm, dedykowaną użyciu nowych mediów i wykorzystaniu nowoczesnych technologii w filmie
 
Ten sam karnet obowiązujący na darmowe parkingi i dedykowane narciarzom autobusy i pociągi do Krakowa, które mogłyby odciążyć nieszczęsną Zakopiankę
 
Drogi kliencie! Zarejestruj przesyłkę przy wykorzystaniu dedykowanej ikony „Nadaj Przesyłkę”
 
W opisie nie było mowy ani o instalacji fabrycznej, ani o dedykowanej
 
Na przyszłość: są dedykowane tematy dla tego typu problemów
 
Na boisko wszedł właśnie zawodnik dedykowany do brutalnej gry (tak ponoć mówił w telewizji podczas meczu pewien komentator)

 Jakie to wykwintne i eleganckie, prawda? Już mniejsza z tym, jakich zamienników powinno się użyć zamiast tego szkaradnego
dedykowanego, bo w tym celu rzeczywiście trzeba by się odrobinę wysilić, ale chyba jasno widać, że w tych zdaniach coś nie gra, coś zgrzyta. Oczywiście – słowo potworek, niefrasobliwie skalkowane z angielszczyzny. Dlatego nie zawadzi apel do użytkowników polszczyzny, żeby się wzięli w garść i nie upowszechniali więcej tego niepotrzebnego wyrazu. Bo inaczej niedługo będziemy na co dzień mówić o dedykowanej kostce brukowej (cokolwiek miałoby to być) czy o szczoteczce dedykowanej do zębów.
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Obcy język polski
Obcy język polski
Językowa corrida
Językowa corrida
Językowa corrida
Językowa corrida

dokładnie – bardzo rozpowszechniona, toporna kalka z angielskiego exactly (lub niemieckiego genau), w bezwzględny sposób wypierająca będące bardziej na miejscu właśnie (lub otóż to, racja, owszem, słusznie, oczywiście, właśnie tak, zgadza się, istotnie oraz inne, nie wyłączając bardzo książkowego, wykwintnego w rzeczy samej). Za pomocą partykuły właśnie mówiący potwierdza słuszność przypuszczenia zawartego w pytaniu rozmówcy lub ujętego w jego słowach stwierdzenia, jednak wypowiedzi tego typu: – Nie udał wam się ten mecz. – No, dokładnie; – Chodzą słuchy, że już wkrótce rozpoczną się prace nad tą ustawą. – Dokładnie, swoją sztuczną i odczłowieczoną formą przywodzą na myśl sposób mówienia cyborgów w średniej jakości filmach science fiction.
 Widać to doskonale, kiedy takie wypowiedzi przedostają się np. do książek. Tak wyglądają dwie linijki dialogu z powieści „Anioł z Missisipi” Grega Ilesa:
– Szukaj innych listów – mamroczę. – Dokładnie – odpowiada Mia. Co ma znaczyć owo dokładnie? Że dziewczyna dokładnie poszuka tych listów, zaglądając we wszystkie możliwe szpary? Kto wie zatem, czy co drugi nastolatek na polecenie Idź wynieść śmieci nie odpowiada mamie: Dokładnie. Przede wszystkim więc mówienie i pisanie dokładnie jest śmieszne, manieryczne, pretensjonalne i najzwyczajniej w świecie bzdurne. – Podobno masz w domu pytona. – Dokładnie. Bestia ma trzy metry i ciągle rośnie. Naprawdę nie ma potrzeby popisywania się używaniem tego językowego potworka. Dokładnie to można się ogolić albo sobie buty wyczyścić. Ponoć analogiczny problem mają Włosi ze słowem esatto ('dokładnie tak'), a na ten temat wypowiedział się sam Umberto Eco!
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Obcy język polski

ekskluzywny – czyli przeznaczony dla zamkniętej grupy, żądający dla siebie wyłączności, elitarny. Wszystko cacy, w końcu snobi są wśród nas, tylko jak to jest, że coraz więcej zwykłych rzeczy jest ekskluzywnych? Na przykład wywiady. W co drugim brukowcu czy innej plotkarskiej gazecie są ekskluzywne wywiady (Tylko u nas!) z gwiazdami albo inne tego typu materiały. Na czym jednak polega ta ekskluzywność – nie wiadomo. Nieważne, że gwiazda udzieliła wcześniej dwudziestu podobnych wywiadów i że później udzieli ich drugie tyle. Ten jeden, jedyny w swoim rodzaju wywiad jest ekskluzywny. A czytelnicy czują się wyjątkowo dowartościowani i wyróżnieni.
 Zresztą nie tylko ekskluzywnością wywiady stoją. Od dłuższego czasu coraz więcej jest tzw. szczerych (to znaczy, że są również nieszczere? jak je rozpoznać?) rozmów z celebrytami, np.: Tylko u nas szczera rozmowa z Anną G.! albo: Mariola Z. szczerze o swoim małżeństwie. Wszystko takie szczere, takie ekskluzywne; czego to się nie robi, żeby nieba przychylić czytelnikom…

por. jęz. PWN
Językowa corrida

facet – to, jak wiadomo, bliżej nieznany, jakiś mężczyzna. Wyraz ten zrobił także zawrotną karierę wśród kobiet, które tym mianem określają swojego męża, chłopaka, narzeczonego, przyjaciela, mężczyznę, partnera, kochanka, i w ogóle facet to dla nich tylko przyrząd do zaspokajania potrzeb (Mój facet to, mój facet tamto…).
 Mniejsza jednak o feministki. Jeden z największych polskich portali internetowych oprócz typowych działów, takich jak biznes, film, motoryzacja czy sport, oferuje także coś dla pań, pod prostym nagłówkiem „Kobieta”. Skoro jest kącik dla pań, to powinien być i dla panów. Trudno jednak szukać działu „
Mężczyzna”. Nie ma takiego, jest za to „Facet”. Wydaje się, że naturalnym antonimem słowa kobieta jest mężczyzna, a tu proszę, jaka niespodzianka. Albo portal prowadzą tylko panie, albo po prostu twórcom zabrakło wyobraźni i konsekwencji. Skoro obok kobiety nie znalazło się miejsce dla mężczyzny, to zalecane byłoby obok faceta dać babę. Wtedy na pewno będzie sprawiedliwiej. (No dobrze, można zrozumieć, że mężczyzna to długie słowo i nie mieści się w zakładce, tak jak pozostałe).
 Także inny, konkurencyjny portal jakiś czas temu uaktywnił nowe miejsca w sieci dla kobiet i dla mężczyzn. Ten pierwszy w nazwie ma – oczywiście – kobieta, ten drugi – jakżeby inaczej – facet. W wielu innych miejscach, tak w serwisach internetowych, jak i w prasie drukowanej, również w telewizji, nie mówiąc już o zwykłym języku mówionym,
mężczyźni niemal wymarli – prawie wszystko jest o facetach lub dla facetów. Niesmaczny zwyczaj. A jeśli na taką stronę zawita gość z anglojęzycznego kręgu kulturowego, może się zdziwić, w angielszczyźnie bowiem słowo facet również funkcjonuje, ale oznacza zupełnie inne rzeczy: fasetę (pojęcie z dziedziny techniki i budownictwa), aspekt (sprawy), stronę (osobowości).
 O niemal podręcznikowym i wręcz prostackim nadużyciu tego wyrazu świadczy choćby zdanie z artykułu w serwisie Wirtualna Polska (z grudnia 2018 r.), w którym czytamy:
Kredyt jest pewniejszy od miłości. Przekonała się o tym 30-letnia Agnieszka, PR-owiec z Warszawy. Razem ze swoim facetem wzięła kredyt na 800 tys. zł. Rozstali się dwa tygodnie później. W głowie się nie mieści, że autor tekstu nie znalazł odpowiedniejszego słowa na określenie drugiej „połówki” owej pani. Czy możemy sobie wyobrazić, że taka pani Agnieszka w okienku bankowym prosi o kredyt dla siebie i swojego faceta?
 W ramach ciekawostki wspomnijmy też, że już nawet Stanisław Lem w pewnym stopniu uległ modzie na faceta, zadziwiająco często korzystając z tego słowa w powieści „Pokój na Ziemi”, pomimo że w kilku miejscach aż prosiło się, by użyć wyrazu człowiek oraz ludzie.

por. jęz. PWN
por. jęz. PWN

ikona – króluje obecnie niepodzielnie, degradując symbol, uosobienie czy wcielenie do roli haseł w słowniku archaizmów. Ikoną może być teraz wszystko: aktor, polityk, zespół rockowy, samochód, bohater literacki, film, postać filmowa, zegarek czy papieska kremówka. Ikona brzmi szumnie, dumnie i modnie. Pierce Brosnan to ikona faceta w garniturze – mówi prezes firmy produkującej koszule, jakby nie wiedząc, że mężczyzna może być też (a może przede wszystkim) symbolem, zwłaszcza seksu. Brakuje tylko tego, żeby o Marilyn Monroe mówiono, że była ikoną męskich marzeń – zamiast ucieleśnieniem. Zresztą już gdzieniegdzie można napotkać informacje o tym, że zmarła ikona seksu wszech czasów (to o Bettie Page).
 A jeśli już mowa o wielkich nazwiskach, to widać jasno, że czasem niektórzy redaktorzy totalnie „odpływają”. Oto dwa przykłady z sierpnia 2015 roku: telewizyjny tygodnik „To & Owo” informuje, że
Jego producentami są ikona rock 'n' rolla Mick Jagger i zdobywca Oscara Martin Scorsese, a „Angora” – i teraz trzymajmy się krzeseł, żeby nie spaść – Whoopi Goldberg, ikona „Uwierz w ducha”, sprzedaje swój drewniany domek w Berkeley. Czy już naprawdę nie można po bożemu nazwać Jaggera legendą, a Goldberg gwiazdą?
 Już teraz zauważalny jest proces zawłaszczania przez słowo ikona coraz większej liczby znaczeń. Weźmy takie zdanie z pewnego miesięcznika piłkarskiego (Magazyn Futbol):
Liczymy się z tym, że ci, którzy dzisiaj są ikonami produkcji, sami się tego nie nauczą. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, co to – czy może raczej kim – są ikony produkcji. Można się jedynie domyślać, że chodzi o operatorów kamer (bo to o nich była mowa w artykule) najlepszych w swoim fachu. Niedługo zapewne będzie się mówić o ikonach wytopu surówki żelaznej w piecach martenowskich czy ikonach dodawania do mleka pasteryzowanego zakwasów z czystych kultur.
por. jęz. PWN
Obcy język polski

imho, IMHO – pisane także w wersji imo, IMO, jest jednym z wielu popularnych angielskich akronimów i znaczy 'moim skromnym zdaniem' (in my humble opinion). Owszem, SMS-y i fora internetowe rządzą się swoimi prawami, a wielu internautów poczytuje sobie za cel jak największy minimalizm swojej wypowiedzi, czemu służą m.in. wspomniane akronimy, znacznie „ułatwiające” – zdaniem piszącego, rzecz jasna – przekazanie i zrozumienie treści. Ale zdania w rodzaju Ten film jest imho dużo słabszy od poprzedniego; Nie chcę się wtrącać, ale imo nie masz racji; Więc imho nie masz się czym ekscytować; Imo najgorsze piwo jest ruandyjskie itp., upstrzone tymi dziwolągami, to szczyt pretensjonalności i maniera w najgorszym tego słowa znaczeniu. Bezsensowne jest zwłaszcza rozpoczynanie zdań tym słówkiem, jakby potrzebne było wyraźne wprowadzenie informujące, że jest to własne (choć skromne) zdanie piszącego, a nie np. sąsiadki z góry, pana Janka ze sklepu naprzeciwko czy kolegi forumowicza.
 Zdarzają się też osobnicy, którzy wręcz nalegają, aby inni używali tego wtrętu (bo bez niego wypowiedź jest zbyt autorytatywna), a niektórzy potrafią także w ten sposób kończyć zdanie:
Krew tryskająca w spowolnionym tempie była kiczowata, przynajmniej imo. Totalna asekuracja za wszelką cenę, żeby nie było żadnych wątpliwości, czyja jest to wypowiedź. Imho nie, bo to narusza warunki licencji – litości… Może i czasem rzeczywiście się to przydaje, kiedy już ktoś uzna, że nie ma wyjścia, ale jednak – używanie zwrotów takich, jak moim zdaniem, uważam, sądzę, myślę, według mnie, przypuszczam, wydaje mi się (albo całkowite ich pominięcie) naprawdę nie boli.
 W ramach ciekawostki dodajmy, że internauci potrafią asekurować się także w inny sposób. Na forum rozpisują się obszernie na jakiś temat, po czym na końcu nieśmiało dodają: Ale to tylko moje zdanie; Ale to tylko moja opinia. No pewnie, bo niby czyja? Ech, ludzie…



koszta – przestarzała forma słowa koszty, raczej niezalecana i niepotrzebna w powszechnym użyciu – przynajmniej tak twierdzi słownik poprawnej polszczyzny. Wyraz popularny zapewne przez analogię do słów akta czy gusta. Zdania z użyciem tej formy czasem rozbawiają poprzez swoją pseudowykwintność, zwłaszcza podczas potocznych rozmów, np.: Jakie mogą być koszta sprowadzenia takiego zestawu?; Powiedziałem im, że mój sklep pokryje wszystkie koszta itp. Do tej samej grupy dziwactw językowych należy jeszcze bardziej cudaczny przykład. Mówienie, że ktoś komuś przedstawił jakieś argumenta, nie ma racji bytu, bo jedynym poprawnym użyciem tego słowa są argumenty.
 Tego typu słów sporo było choćby u Henryka Sienkiewicza. W samej tylko „Rodzinie Połanieckich” co rusz można natrafić na koszta, interesa, koncepta, instynkta, procenta czy kontrakta, w „Potopie” – akcenta, rekwizyta, dokumenta, transporta, afekta, argumenta, fundamenta, termina, regimenta, testamenta, a w „Panu Wołodyjowskim” pakta, instrumenta, a nawet egzorcyzma. Również interesa, a także sentymenta to perełki z polskiego przekładu „Rozważnej i romantycznej” Jane Austen, na grunta napotykamy w „Karierze Nikodema Dyzmy”, a na sakramenta w „Annie Kareninie” Lwa Tołstoja (rzecz jasna, również polski przekład). Z kolei w filmie „Seksmisja” trafiły się eksperymenta, wykrzyczane z emfazą przez jedną z „sióstr”. Dziś już się tak z całą pewnością nie mówi, tylko koszta jeszcze jakoś się bronią – często, jak napisano wyżej, będąc nadużywane.

por. jęz. PWN
Obcy język polski
Językowa corrida

kultowy – nie ma sensu negowanie występowania zjawiska kultowości, problem w tym, że dziś już wszystko jest kultowe. A najbardziej filmy, z których co drugi jest w hasłach reklamowych i opisach dystrybutorów określany jako kultowy. Nieważne, czy chodzi o wysokobudżetowy superhit bez artystycznych pretensji, czy o dodawany do gazet półamatorski gniot nakręcony przez reżysera (także ponoć kultowego) z przerostem ambicji odwrotnie proporcjonalnym do skali jego talentu. Większość z nich dumnie określana jest jako kultowy (czasem nawet obraz, co sprawia, że naprawdę czapki spadają z głów, a narody klękają). Kultowość stała się synonimem popularności, przeboju, kiczu i tandety (trudno je wszystkie od siebie odróżnić), a przede wszystkim słowo to zostało przez marketingowe zabiegi skutecznie zdeprecjonowane i pozbawione swego pierwotnego, szlachetnego znaczenia. Kultowość nobilituje i jest to nobilitacja lekka, łatwa, przyjemna i bez wysiłku. Wystarczy nalepić odpowiednią naklejkę. Spójrzmy zresztą, co spłodził jeden z internetowych redaktorów przed rosyjskim mundialem w 2018 roku: Nasi rywale z MŚ pokazali swoje koszulki. Szał! Będą kultowe. Będą… Normalnie jasnowidz!
 Na szczęście niektórzy internauci również zauważają, że czasem coś jest „nie halo”. Gdy raz pewien autor w swoim artykule napisał: Jego książka „Fantomowe ciało króla” zyskała status kultowej (chodziło o pracę uznanego ponoć socjologa i kulturoznawcy), jeden z komentatorów od razu podsumował: Kiedy czytam, że coś jest „kultowe”, natychmiast tracę ochotę, by się z tym zapoznać. Ha, brawo za trzeźwe spojrzenie.

por. jęz. PWN

kurde – czy tego chcemy, czy nie, słowo kurde wulgaryzmem jest i basta. Popularne od dawna i równie od dawna dewulgaryzowane, czemu służy przeświadczenie, że kurde to przecież nie kurwa, choć mało kto zdaje sobie sprawę, że od tego drugiego słowa właśnie pochodzi. Jednak na równi z dupą, cyckami czy jajami używane jest powszechnie tam, gdzie nie powinno być na to zgody, nawet jeśli sytuacja czy kształt wypowiedzi sprawia wrażenie potocznej i niezobowiązującej. Mniejsza o okoliczności całkowicie prywatne, ale ileż można słuchać, zwłaszcza w telewizji, ciągłego słowotoku bezustannych kurde, no…; nie mogę, kurde…; no, kurde, zlituj się pan, panie władzo i tym podobnych. Niesmak budzi także kilkakrotnie powtórzone kurde np. w polskim dubbingu do filmu animowanego „Auta” wytwórni Pixar. Serwowane ciurkiem kurde mało kiedy wprowadza atmosferę luzu, a najczęściej jest zwyczajnie prostackie, pomimo że do kurwa bardzo mu daleko.
 A skoro mowa o zagranicznych filmach animowanych, to wspomnijmy, że specjaliści od polskiego dubbingu potrafią zaśmiecać polskie wersje językowe nie tylko słowem
kurde. Oto np. w filmie „Epoka lodowcowa 4: Wędrówka kontynentów” w pewnym momencie zaroiło się od wypluwanych ustami jednego z bohaterów sorry! sorry! sorki!!!, a w „Romanie barbarzyńcy” można było usłyszeć (uwaga, to nie żart): soreczkiii! Paskudne, ogłupiające, bezsensowne wtręty.
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN

lokalizacja – w czasopismach o grach komputerowych tak określa się, najogólniej mówiąc, spolszczenie gry. Słowo to (używane na zmianę z polonizacją) występuje w zasadzie tylko w środowisku graczy komputerowych, a więc raczej nie ma szerszego zasięgu. Jednak nie sposób przejść nad nim do porządku dziennego choćby ze względu na dość komiczny wydźwięk, jakiego nabrało słowo lokalizacja (Główną wadą gry jest jej fatalna lokalizacja; Gra została przyzwoicie zlokalizowana; Lokalizując grę… itp.), które ma przecież zupełnie inne znaczenia (podobnie jest w przypadku polonizacji – tę jednak chyba czas zostawić w spokoju, skoro używają tego słowa profesorowie z Poradni PWN). Można się także natknąć na twory pochodne, kiedy jest mowa np. o lokalizatorach gry (Nasi lokalizatorzy stanęli przed niełatwym zadaniem). Pamiętajmy jednak: Są ludzie, którzy chronicznie nie cierpią lokalizacji, jak to ktoś napisał w jednym z serwisów growych. Święte słowa.
por. jęz. PWN

mieć miejsce – popularny rusycyzm, od dawna raczej nielubiany w naszym języku, ale tolerowany w sytuacjach oficjalnych. Obecnie jednak jest wyrażeniem używanym niepotrzebnie, zwłaszcza gdy mowa jest o zwykłej sytuacji, dotyczącej zdarzeń pospolitych, niewymagającej użycia stylu urzędowego. Zdecydowanie lepiej (i mądrzej) jest powiedzieć (i napisać), że na placu przed katedrą odbyły się zawody w rzucaniu plackiem ze śliwkami, a nie że miały miejsce zawody, albo że we wsi Szczybołki Dolne wybuchł pożar domu publicznego, a nie że miał miejsce pożar.
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Obcy język polski
Obcy język polski
Językowa corrida

nostalgia – absolutny, niezaprzeczalny hit w kategorii językowych nadużyć. Takiej kariery nie zrobiło chyba żadne polskie słowo. Najzwyklejsza, choć jednocześnie wytworna i bardzo precyzyjnie zdefiniowana 'tęsknota za krajem ojczystym' stała się 'tęsknotą za czymś, co minęło'. Czyli za czymkolwiek. Za wszystkim. Obecnie jest tak, że jeśli się za czymś tęskni, to się mówi i pisze, że czuje się nostalgię. Albo że coś jest nostalgiczne. W niebyt odchodzi sentyment, melancholia czy właśnie tęsknota. Teraz wszędzie tylko ta nostalgia! Zresztą rzućmy garścią przykładów. Zadziałała w tym przypadku nostalgia za kultowym klasykiem; Z tekstu dobitnie wynika, że daję taką ocenę tylko ze względu na nostalgię; Butterfly Kisses czerpią bardzo dużo z nostalgii za filmami dresiarskimi (miesięcznik „Kino”, nr 5/2017); Zdobyli nagrodę Strolla w konkursie tańca w nostalgicznych rytmach lat pięćdziesiątych (S. King, „Nocna zmiana”). Przeważnie brzmi to źle, niedobrze, dziwacznie, głupio, ale – prawdopodobnie będzie coraz bardziej „legalne” i wreszcie na dobre usankcjonowane. Ku uciesze wszystkich, którzy z łatwością ulegają modom i ani myślą używać tego słowa jedynie w jego pierwotnym, szlachetnym znaczeniu.
por. jęz. PWN
Obcy język polski
Obcy język polski

nowelizacja – nie pierwszy i nie ostatni dowód na to, że najnowszy język polski niezbyt mądrymi anglosemantyzmami stoi; kiedy już wydaje się, że nic nowego nas nie zaskoczy, oto pojawia się coś takiego. Słowo to dotąd oznaczało tylko jedno: 'wprowadzenie zmian lub uzupełnień do istniejących ustaw'. Natomiast kinomani wymyślili, że nowelizacja to… powieść napisana na podstawie scenariusza filmowego. Ściślej chodzi o przeniesienie fabuły filmu na karty książki, co jest dość częstym zabiegiem marketingowym, choć takie dziełka nie niosą ze sobą zbyt wielkich wartości literackich, pomimo zapewne stosunkowo atrakcyjnej formuły. W każdym razie, podstawa słowotwórcza jest raczej oczywista: powieść to po angielsku novel i stąd właśnie nowelizacja, co można chyba dosłownie przetłumaczyć jako „spowieściowanie” lub „upowieściowienie” filmu (oczywiście, nie jest to raczej zalecane w praktyce). Ciekawe, czy już wkrótce będzie się mówić o nowelizowaniu filmów, tak jak o ekranizowaniu powieści.
 Rzecz jasna, można (i chyba należy) zrozumieć internautów-kinomanów, którzy starają się znaleźć słowo na opisanie zjawiska dotąd nieopisanego, a przecież częstego i będącego przedmiotem ich pasji i zainteresowań. Jak wiadomo, język polski się zmienia, język polski ewoluuje, słowa nabierają nowego znaczenia. No i z tej ewolucji wyszło im takie cudo jak nowelizacja, głupie do potęgi jak, nie przymierzając, niżej opisany obraz

por. jęz. PWN
Obcy język polski

obraz – błędne określenie filmu, jedno z bardziej kuriozalnych
nadużyć w języku polskim (choć słowo to wcale nie jest nowe – w tym znaczeniu znane jest i spotykane w książkach od dawna). Używany w tekstach manieryczny i nadęty
obraz przeważnie wypacza w ten sposób sens treści, czyniąc ją niezamierzenie i absurdalnie śmieszną, czasem wówczas także logika mocno kuleje. Tak „zobrazowane” teksty zazwyczaj nadają się jedynie „do kosza”. Słowo maniakalnie i z tępym uporem używane w portalach internetowych w działach typu film i kino oraz w wiadomościach prasowych i artykułach, w których słowo film traktowane jest jak zło konieczne. Częste także we wszelkiego rodzaju recenzjach, pismach filmowych i niektórych książkach, co sprawia, że na ogół nie nadają się one do czytania, będąc jedynie spełnieniem grafomańskich ciągot ich w pełni usatysfakcjonowanych autorów.
 Przerażająca celebracja
obrazów ogarnęła już niestety wszelkie rodzaje tekstów, od pomniejszych artykułów po fachowe publikacje. Wydaje się, że można by obraz tolerować jedynie w bardziej wyszukanych tekstach o dużych walorach artystycznych i w tenże sposób ujmujących wartości samego filmu – ale nie w hurtowo płodzonych recenzjach i newsach. Nawet jeśli przyjąć, że obrazem można nazwać film ambitny i wartościowy, pozostaje nie do końca rozstrzygalna kwestia, jaki film można określić tym mianem (typowy idiotyzm prasowy: Obraz, tak jak większość ostatnich filmów Seagala, wydany zostanie wyłącznie na DVD). To w większości przypadków sprawa gustu, ale widać jasno, że dla wielu każdy film jest obrazem.
 Cały ten proceder, bezrozumna mania używania tego słowa dziwi tym bardziej, że przecież nikt nie powie – mając na myśli
filmIdę wypożyczyć jakiś obraz; Nie widziałem żadnego z jego obrazów czy Te obrazy mi się podobały. Chyba nie ośmielą się tak mówić nawet najbardziej fanatyczni zwolennicy tego wyrazu, choć np. PWN-owski „Mały słownik języka polskiego” z roku 1969 podaje takie jego potoczne użycie: Iść na dobry obraz. Używanie w ten sposób słowa obraz, bezdyskusyjnie mającego związek z malarstwem i z nim się kojarzące, a nie z kinematografią, zachęca do rozszerzania znaczeń także innych słów. Zatem czekamy, aż ktoś zaproponuje, by na krowę mówić koń, na kurę indyk, na drzewo grzyb, na książkę gazeta, a na wino piwo lub mleko. Albo w ogóle na obrazy wiszące w muzeach mówmy filmy.
 Najgorzej, kiedy do dyskusji w tym temacie włączy się jakiś erudyta amator. Argumentuje wówczas, że przecież film jest obrazem, tyle że ruchomym, bo zwrot ten pochodzi od angielskiego motion picture, czyli dosłownie ruchomego obrazu. Owszem, to popularny eufemizm, ale ruchomy obraz to nie to samo, co obraz. Nie można według własnego uznania modyfikować stałych związków frazeologicznych czy utartych wyrażeń. Równie dobrze ktoś mógłby wpaść na pomysł, żeby prostytutki nazywać damami. Bo przecież dziwki to też damy, tyle że lekkich obyczajów. Nawet jeśli to czy inne słowo ma swoje uzasadnienie etymologiczne, historyczne czy jakieś inne, nie znaczy to, że bezwarunkowo musi być na bakier z elementarnym poczuciem estetyki. A już próbą wyniesienia problemu na jeszcze wyższy poziom absurdu wydaje się taki twór:
To chyba pierwszy przypadek, by obraz filmowy, który zdobył Oscara za najlepszy film roku, nie trafił na ekrany polskich kin. Tacy mistrzowie pióra potrafią też pisać o obrazach kinowych, obrazach fabularnych i wielu innych.
 Szczyty już dawno osiągnął jeden z największych i powszechnie znanych portali internetowych. Newsy dotyczące wydarzeń ze świata kina (a są ich dziesiątki każdego dnia) to istna kopalnia zdań, wyrażeń i sformułowań nienadających się do powtórzenia. Słowo
obraz jest w nich używane w tak nieprawdopodobnych sytuacjach, że zachodzi podejrzenie, iż autorami tych wiadomości są nie autorzy profesjonalni (lub przynajmniej półprofesjonalni), lecz osoby całkowicie przypadkowe, w dodatku niemające na co dzień styczności z podstawowymi zagadnieniami językowymi. Durnota tych tekstów przeraża, ale… także fascynuje i prowokuje np. do założenia i upublicznienia listy takich kwiatków. Konkurencyjne portale, jak również znane i popularne serwisy filmowe, zachowują względny umiar w ubarwianiu swoich tekstów obrazami, co nie oznacza wcale, że nigdy nie pozwalają sobie w ten sposób przekroczyć granic totalnego pismactwa. Kiedy taki autor, podekscytowany możliwościami polskiego ubóstwa językowego, złapie wiatr mierności w żagle, świat się kończy. Powstają wtedy takie twory, jak np.: Realizując swój drugi pełnometrażowy obraz, Siergiej Poniemirow sięgnął po nieco już zapomnianą w Rosji wielką gwiazdę – co chodzi po głowach autorom takich sformułowań, naprawdę nie wiadomo, a większość ich tekstów, artykułów i recenzji jest uwalona do niemożliwości takimi idiotyzmami. Jak np. absurdalne sformułowanie nakręcić obraz.
 Jak wspomniano, używanie słowa
obraz w znaczeniu film może wprowadzić w błąd, gdyż jest wówczas przekazywana niewłaściwa treść. Oto dwa przykłady takich całkowicie nielogicznych zdań. Autorzy jednego z leksykonów filmowych piszą: W 1970 r. Mary Pickford podarowała Amerykańskiemu Instytutowi Filmowemu 50 ze swoich wczesnych obrazów, które wcześniej wykupiła z intencją spalenia na własnym pogrzebie. Tak zbudowane zdanie wyraźnie przekazuje informację – nieprawdziwą – że aktorka Mary Pickford zajmowała się również malarstwem i że przekazała instytutowi swoje malowidła. Natomiast znany serwis zajmujący się prezentowaniem kultury popularnej napisał: W naszym zestawieniu prezentujemy najciekawsze filmowe premiery nadchodzącego miesiąca. Uwaga! W wielu przypadkach nie możemy na 100% zagwarantować jakości obrazu – wspominamy o nim po prostu dlatego, że zapowiada się ciekawie. W tym przypadku określenie jakość obrazu miało zapewne przekazać, że film jest dobry, ciekawy i wart uwagi, lecz wyszło, że jest mowa o technicznej jakości kliszy filmowej.
 Podsumowując, najwyższa pora wziąć pióro w jedną garść, a rozum w drugą, i zanotować sobie: obrazy nie są wyświetlane w kinach; obrazy nie zdobywają nagród ani nie są do nich nominowane; nie ma czegoś takiego jak światowa premiera obrazu; aktorzy nie występują w obrazach, a reżyserzy ich nie reżyserują; film to nie obraz. Oczywiście, nie oszukujmy się, małe są szanse na pozbycie się tego językowego kuriozum, a w tekstach i wiadomościach nadal królować będzie językowa kaszana. Chętnych do ulegania tanim, niewyszukanym modom nigdy nie brakuje, a rezultatem jest powszechne ogólnopolskie samoośmieszanie się autorów tekstów traktujących o kinie. W jednej z internetowych notatek ze świata filmu można przeczytać:
Autor pragnie, aby jego obraz mówił sam za siebie. Nie ulega wątpliwości, iż artykuły tego typu również mówią same za siebie – informując, że ich autorzy nie są w stanie ruszyć głową.
 Chciałoby się jeszcze na koniec rzec, parafrazując pewien znany motyw ze słynnej serii komiksowej: Jest XXI wiek. Cała Polska na filmy mówi obrazy… Cała? Nie! Jest taka strona filmowa w internecie, gdzie nieugięci autorzy recenzji wciąż jeszcze nazywają filmy filmami. A pozostali internauci, wyznający swoją nową religię obrazową, nie mają lekkiego życia.
 Niestety. Nie można tego powiedzieć o żadnym serwisie ani magazynie filmowym. Padły wszelkie bastiony zdroworozsądkowego myślenia.

por. jęz. PWN
Obcy język polski

oczka – bardzo popularne wśród dziennikarzy sportowych (piszących i mówiących) określenie punktów, jakie zdobywają drużyny w rozgrywkach. Remis sprawił, że Czerwone Diabły straciły kolejne dwa oczka; Lechii do awansu brakuje już tylko czterech oczek; W całym sezonie zdobyli zaledwie 15 oczek, co jest niechlubnym rekordem ligi. Maniera raczej infantylna i zupełnie niepotrzebna, mimo że niektórzy żurnaliści ujmują to słówko w cudzysłów. Niewiele lepiej jest w przypadku, również nadużywanych, kartoników (zamiast kartek) i futbolówki (zamiast piłki). Modzie na oczka ulegają także sprawozdawcy z innych dziedzin sportu, którzy komentując wyścigi Formuły 1, potrafią palnąć: Przesunął się do przodu o trzy oczka (zamiast np. Awansował o trzy miejsca) albo Czy będzie trzeci… nie, jednak stracił jedno oczko.
 Niektórzy to już w ogóle chyba nie wiedzą, ile to jest jedno oczko. Raz w jednym z serwisów autor napisał, że drużyna Schalke
Z sześcioma punktami zajmuje drugą pozycję i do prowadzącej Chelsea traci jedno „oczko”. Czujni internauci od razu w komentarzach wytknęli, że oczko to chyba teraz trzy punkty, bo tak naprawdę właśnie tyle dzieliło obie drużyny. Jak widać, niektóre słowa co niektórym już się przejadły i na siłę starają się oni wprowadzić coś nowego. Efekt zazwyczaj, tak jak w tym przypadku, jest niezamierzenie komiczny.


oczywistym jest – …że taka forma wypowiedzi jest lekko nadużywana. Piszą tak często internauci na forach, czasem także autorzy rozmaitych tekstów, nie zauważając lub w ogóle nie wiedząc, że tego typu konstrukcje językowe są trochę nie na miejscu. Wyrażenia typu oczywistym jest, że…, zazwyczaj rozpoczynające zdanie, nadają się do bardziej wyrafinowanych wypowiedzi, a nie do codziennych rozmów czy choćby recenzji, artykułów lub tekstów na blogu. W sieci jest tego sporo: Zadziwiającym jest, jak wiele możliwości daje nam język; Pewnym jest, że na Nu Scorpii składa się co najmniej pięć gwiazd; Przykrym jest, że prymitywny ciężki kloc betonowy z jednym oknem to wspaniała nowoczesna architektura; Wspaniałym jest natomiast to, że są ludzie dobrej woli, a kiedy imiesłowowy orzecznik stoi w narzędniku (tak się to fachowo nazywa), zdania sprawiają wrażenie, jakby siliły się na wykwintność lub były stylizowane na jakąś staropolszczyznę.
 Spójrzmy chociażby, jak to wygląda w „Karierze Nikodema Dyzmy” T. Dołęgi-Mostowicza:
Najswobodniejszym był w stosunku do Krzepickiego, lecz i tu zawsze starał się być tajemniczym, albo w takiej „Opowieści wigilijnej” Ch. Dickensa (w przekładzie C. Niewiadomskiej): U pasa wisiał mu wprawdzie zardzewiały miecz starożytny, ale widocznym było, iż nie używał go nigdy – ani tu, ani tu takie użycie absolutnie nie dziwi. Podsumowując, o wiele lepiej jest tworzyć prostsze zdania (z orzecznikiem w mianowniku), zaczynające się od oczywiste jest, zadziwiające jest, pewne jest, przykre jest, wspaniałe jest itp.
 W październiku 2015 r. znany dziennikarz sportowy (K.S.) wystosował bardzo emocjonalny list otwarty do innego dziennikarza (T.L.), w którym napisał m.in.:
Uważam, że powinien pan zostać zwolnionym. Być może popełnił tylko literówkę, ale całkiem możliwe, że umyślnie napisał zwolnionym, bo np. zdawało mu się to bardziej eleganckie, podczas gdy z całą pewnością powinno tam być zwolniony.

por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Językowa corrida

ogarniać – kto wie, czy rok 2011 nie był rokiem „ogarniania”, czyli najnowszego przeboju z cyklu „Polacy wymyślają nowe znaczenia dla już istniejących słów” (żeby było głupiej). Na szersze podsumowanie być może przyjdzie czas później, na razie warto tylko przytoczyć parę przykładów użycia tego nowego językowego idiotyzmu: Polecam wszystkim ogarnąć ten wywiad; W związku z obecnością na forum kilku nowych użytkowników proponuję ogarnąć plebiscyt na najgorszego trolla. Słowo ogarnąć, które od dawna ma kilka znaczeń, w tych dwóch przypadkach najwyraźniej zyskało kolejne: zapoznać się (z wywiadem) i zorganizować (plebiscyt), a internauci potrafią użyć go w zastępstwie całej masy innych czasowników (jeśli nie wszystkich – podobno ktoś gdzieś chwalił się, że… ogarnął nowe zęby). Aż chciałoby się powiedzieć: Dobrze by było, gdybyście ogarnęli swoje mózgi (czyli wyleczyli, odświeżyli, zresetowali albo cokolwiek innego).

Obcy język polski

osobiście – czyli we własnej osobie; jest zbędne w niektórych połączeniach, zwłaszcza jeśli od tego słowa zdanie jest rozpoczynane. Jakkolwiek słowniki zalecają, żeby raczej tym słowem nie rozpoczynać zdań, niektórzy językoznawcy przychylnym okiem spoglądają na osobiście, uważając, że dzięki niemu można uniknąć bezosobowego tonu wypowiedzi tam, gdzie byłby on niepożądany. Rzeczywiście, przydaje się ono np. gdy chcemy wyrazić swoje zdanie mocno odmienne od dotychczasowego, wynikającego z toku rozmowy czy wypowiedzi. Czym innym jest natomiast Ja osobiście uważam, że…, rozpoczynane zaimkiem ja, który dodatkowo eksponuje własną osobę. Ten sposób wypowiedzi nie jest pożądany ani w mowie, ani w piśmie.
 Naturalnie, nie jest także wskazane zbyt częste rozpoczynanie zdania od osobiście. Czasem trzeba się wykazać pewnym wyczuciem, bo mogą powstać dość komiczne sytuacje, jak w takim zdaniu:
Osobiście szybko połknąłem bakcyla i obejrzałem ten film wiele razy. Wyeksponowane w ten sposób osobiście jest dosłowne i sugeruje, że ktoś osobiście coś szybko połknął (bo np. było niesmaczne). Tego typu konstrukcja ma sens w zdaniu typu: Osobiście zawiązałem mu sznur na szyi.
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Obcy język polski

pieniążki – maniera nakazująca tym zdrobnieniem zastępować słowo pieniądze, co stanowi jeden z najjaskrawszych przykładów niezrozumiałej skłonności do infantylizacji języka. Komizm sytuacji jest tym bardziej wyraźny, im stateczniejsza i na bardziej eksponowanym stanowisku jest mówiąca tak osoba lub im poważniejsze rzeczy są przedmiotem takich rozmów. Jeśli dostaniemy jakieś pieniążki, budowa ruszy jeszcze w tym miesiącu; Pieniążki, które nam przyznano, będą przeznaczone na spłatę najpilniejszych długów; Nie mamy tyle pieniążków, żeby zapewnić wyżywienie wszystkim dzieciom. Na szczyt wspiął się ekspert ds. bezpieczeństwa energetycznego z poważnego instytutu, który w jednym z programów informacyjnych klarował: Jeżeli Ukraina na dzisiaj ma problemy z pieniążkami, żeby zakupić gaz i go zmagazynować… Horror.
 Doprawdy nie wiadomo, co kieruje osobami mówiącymi w ten sposób. Czyżby przekonanie, że nie wypada mówić publicznie o
pieniądzach w dobie zubożenia znacznej części społeczeństwa? Albo że dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają? Pieniądze to temat wstydliwy, tabu? A prawda jest taka, że mówienie o pieniążkach to samoośmieszanie, i to na własne, wyraźne życzenie. Nawet jeśli mówi w ten sposób prosty, niewykształcony, a przy tym zdesperowany robotnik: Nie płacą nam żadnych pieniążków i musimy strajkować, żeby mieć jakieś pieniążki na życie. Albo kiedy zrozpaczona pańcia mówi, że potrzebne są pieniążki na operację wycięcia migdałków u jej ukochanego pieska chihuahua. To przykre, ale słuchając takich wypowiedzi można odczuwać jedynie niesmak.
 To samo dotyczy sytuacji, w których słyszy się zdrobnienia w rodzaju Oj, panie kierowco, będzie mandacik, ale najpierw poproszę dokumenciki: dowodzik, ubezpieczonko i składeczkę OC. Z kolei niektórzy (także osobnicy płci męskiej!) dziubdziają słodko: To na razie, buziaczki! – co jest niewątpliwie irytujące (buziaczkami obdarowywani są nawet znani językoznawcy – patrz: poniżej, trzeci link). Podsumowując, nadużywanie zdrobnień grozi popadnięciem w styl fryzjersko-kelnerski (tak to określił jeden z udzielających porad w internecie lingwistów): Główka w lewo, włoski tutaj i podetniemy troszeczkę; Co podać? Kotlecik, schabik, kartofelki pokroić? Wódeczka do tego? albo dentystyczny: No to główka do tyłu, otworzyć szeroko buźkę, o taaak, a jak ząbek zaboli, to dać znać rączką, dobrze? Niestety, ale źle, bo na fotelu siedzi dorosły człowiek, a nie dzidzia.
 A skoro już o kulinarnych zdrobnieniach mowa, warto wspomnieć także o jaskrawych i mocno niektórym działających na nerwy przykładach dość odrażającego językowego przymilania się. Mowa tu o frykasach w rodzaju paluszków czy chipsów o smaku – uwaga, to idzie młodość! – wiosennej cebulki lub świeżych ziemniaczków tudzież o wiejskim masełku. Najwyraźniej „zwykłe” ziemniaki, cebula czy masło są gatunkiem zbyt poślednim dla naszych wielkopańskich stołów, a ich prostackie nazewnictwo mogłoby odstraszać co bardziej wybrednych smakoszy. O tym, czym różni się smak cebulki od cebuli i ziemniaczków od ziemniaków, zapewne nie ma pojęcia większość specjalistów od zasad żywienia.
 [porównaj: „stronka”]

por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Językowa corrida

PLN – twór powstały na określenie złotego (pospolity, choć poprawny skrót: ), po denominacji w 1995 roku. Jeśli nawet jest to oficjalny skrót funkcjonujący w bankowości, sektorach finansowych czy obiegu międzynarodowym (pisany także jako pln), nie ma żadnego powodu, aby używać go także w codziennym życiu. Niestety, owym dumnie brzmiącym PLuNięciem zawalone są reklamy, teleturnieje, ceny w sklepach, metki na towarach, wszelkiego rodzaju teksty oraz zwykłe internetowe rozmowy (Za cały komplet dałem tylko 42 PLN), co jest śmieszne i pretensjonalne, zwłaszcza kiedy przekupka na straganie zachwala towar, pisząc na kartce jaja świeże, 10 sztuk, 13 PLN (ordynarne zdzierstwo, nawiasem mówiąc). Podobno niektórzy na złotówki mówią jeszcze inaczej: peeleny – coś kosztuje 25 peelenów. Zabawne. Problem zapewne sam zniknie wraz z wprowadzeniem w Polsce nowej waluty – euro.
por. jęz. PWN
Obcy język polski

produkcja – kolejne niepoprawne określenie filmu (także nielubiane przez językoznawców), zazwyczaj nadmiernie celebrowane i również dość szkaradne. Rzeczywiście, można zazgrzytać zębami, kiedy czyta się takie coś: Grace Kelly, aktorka znana z „W samo południe” czy też produkcji Alfreda Hitchcocka albo wręcz Kultowa produkcja w reżyserii Romana Załuskiego (to o filmie „Wyjście awaryjne”, To&OwoTV, nr 19/2017). Z braku jednak lepszego dla niego zamiennika i w ostateczności lepsze to niż obraz.
 Całkowicie jednak wspomniany tygodnik telewizyjny „pojechał” w numerze 8/2017, kiedy o jednym z tytułów napisał:
We wszystkich realizacjach za kamerą stanął David Twohy. Czegoś takiego chyba jeszcze nie było…
Obcy język polski

próba – dziwaczne słowo, nagminnie używane przez dziennikarzy komentujących zawody w skokach narciarskich. Mówią: Kolejna próba zawodnika; Znowu nieudana próba; Od jego próby wiele zależy itp. Pytanie brzmi: przed czym jest to próba? Bez odpowiedzi. Próba bowiem najwyraźniej stała się cudacznym synonimem słowa skok. Być może mówienie w ten sposób jest jakimś żargonem środowiskowym, ale bardziej wygląda to po prostu na niezrozumiały nawyk komentatorów. Zwłaszcza jeśli przeczytamy takie coś: Konkurencję zdeklasował z kolei Kamil Stoch, który oddał próbę, choć miał pewny awans (relacja w internecie w lutym 2014 r.). Co to, u licha, znaczy „oddać próbę”?
 No ale dobrze, można chyba to słowo uznać raczej za ciekawostkę, a nie nadużycie. W końcu nie tylko skoki narciarskie komentowane są w ten sposób, bo też i – choćby podczas igrzysk w Londynie – także zawody w pchnięciu kulą czy dźwiganiu ciężarów. Te konkurencje rzeczywiście składają się z kilku podejść, prób osiągnięcia jak najlepszego końcowego wyniku i może właśnie stąd te „próby”. Niech im będzie.



ssać – przebój w kategorii najbzdurniejszych bezpośrednich zapożyczeń językowych, w barbarzyński sposób – nomen omen – zassany z angielszczyzny. Kiedy Angole chcą wyrazić swoje zniesmaczenie fatalną lub niespełniającą ich oczekiwań jakością czegokolwiek, krzyczą: it sucks! Zostało to podchwycone przez polskich internautów, z których wielu nie jest już w stanie wyartykułować swojej negatywnej opinii za pomocą zwrotu innego niż to ssie. Na dobre już u nas zadomowiona ordynarna zrzynka z angielskiego używana jest w niezliczonych konstrukcjach zdaniowych, jak np. Większość jego filmów ssie; Ich najnowsze teksty ssą niemożliwie; Ależ ten program ssie! itp. Ba, częste są również mutacje na temat „obsysania” (słowo w ogóle nienotowane przez słowniki): Druga wersja ssie na maksa, a ostatnia już totalnie obsysa; Film ma świetne zdjęcia i genialną scenę z kojotami, ale końcówka posysa (!!!). Dalej: Mam HG-X35D, to sprzęt beznadziejnie ssący; George Lucas ponoć okropnie ssie, jeśli chodzi o współpracę z aktorami – i tym podobne, i w najróżniejszych konfiguracjach. A całkowity brak hamulców językowych zaprezentował internauta, który na stronie filmowej zadał takie oto pytania: Jak aktorsko spisał się Affleck? Jest cień szansy, że jako Batman nie będzie ssał? Tu już sto wykrzykników w nawiasie nie starczy, trzeba jedną dobrą bombę dołączyć.
 Namnożyło się bez liku tego rodzaju idiotyzmów, przez ich użytkowników zapewne usprawiedliwianych – jak i większość tego typu rzeczy – slangowością internetowego języka. W związku z tym należy się obawiać, że całkowicie w niepamięć odejdą określenia
marny, nędzny, dziadowski, gówniany, do kitu, do niczego i wiele innych podobnych, jak również najtrafniej wyrażające intencje zawarte w jego angielskim odpowiedniku staropolskie, szczere wyznanie: to jest do dupy. Omawiane wyrażenie broni się jedynie jako gra słów, np. w podsumowaniu walorów filmowych wampirycznej komedii „Kołysanka” J. Machulskiego: To coś ssie mocniej, niż chcieliby jego bohaterowie (serwis film.org.pl).


stronka – jeden ze szkaradniejszych przykładów językowej minoderii, słowo oznaczające stronę internetową. Nie wiadomo, dlaczego to zdziecinniałe określenie zrobiło tak zawrotną karierę (choć analogie do prawka nasuwają się same). Używane we wszelkich sytuacjach, zapewne swą formą ma wyrażać sympatię i kumpelski stosunek np. do autora strony, a także przekonywać o tym w odniesieniu do własnej osoby. Wychodzi zaś to, co wychodzi: Moja stronka to; Twoja stronka tamto; Znalazłem fajną stronkę; Nie mogę znaleźć stronki; U mnie na stronce – i tak się kręci światek internautów, ze stronkami aż do obrzydzenia. Jak by nie patrzeć, w tej kwestii równo oszołomiło niemal wszystkich. Z rzadka można w sieci napotkać np. takie wypowiedzi: Nie pisz moja stronka, to tak jakbym ja mówił moja kupka. W ogóle to można by jeszcze zaproponować stroniczkę na określenie skromnej i bardzo małej strony. Na pewno znaleźliby się chętni.
 Naturalnie, nie tylko
stronkami światek internautów i webmasterów stoi. Tendencja do obchodzenia wszystkiego bokiem i niemówienia niczego wprost, czego efektem jest postępująca infantylizacja języka, sprawia, że już niemal na każdym kroku można usłyszeć o wypalaniu płytek, ściąganiu tapetek na pulpit, nowych wydankach filmów na DVD, umieszczaniu zdjątek w internecie (podpis pod jednym z nich: zajefajne zdjątko!), a na temat tego wszystkiego zadawane są dziesiątki pytanek i wymieniane setki pozdrowionek, nie mówiąc już o tym, że na Facebooku regularnie składane są życzonka. Są osobnicy, którzy z niezrozumiałym uporem i regularnością używają tego czy innego słówka w dosłownie każdej sytuacji. Wiadomo też, że na porządku dziennym są, będące już bardziej do przyjęcia ze względu na swój dość specyficzny charakter, filmiki, gierki i demka. Niedługo zapewne pojawi się moda na ściąganie dzwoneczków na komóreczki. Krótko mówiąc: jedna wielka piaskownica i mało kto ma odwagę, aby nazywać rzeczy po imieniu. Zawsze bokiem, nie patrząc w oczy, a zewsząd słychać wielkie dziubdzianie.
 [porównaj: „pieniążki”]

por. jęz. PWN

to znaczy… – upiorny nawyk rozpoczynania każdej wypowiedzi tym zwrotem. Występuje w dialogach, w których rozmówcy zadawane jest pytanie lub stawiana sugestia: – Ile potrafisz zrobić pompek? – To znaczy… ja właściwie nie jestem w tym dobry; – Ciekawe, czy sprzedadzą nam tyle piwa. – To znaczy… zawsze można spróbować; – A co może pan powiedzieć na temat tego skandalu? – To znaczy… zapewniam, że cała sprawa będzie wnikliwie rozpatrzona. Wyrażenie to, używane w takich właśnie sytuacjach, przyczynia się do zubożenia wypowiedzi, sugerując, że osoba mówiąca w ten sposób nie potrafi oddać całego bogactwa myśli ani użyć odpowiednich słów. To znaczy, używane jako jedyny i podstawowy zamiennik innych wyrazów i zwrotów, ujawnia bardzo ograniczony zasób słowny mówiącego lub po prostu jego niechęć do wysilania się w celu „odpowiedniego dania rzeczy słowa”.


topic – z angielskiego: wątek. Chodzi o wątek, czy też inaczej, temat, na forach internetowych. Choć słowa wątek w tym znaczeniu słowniki nie notują (jeszcze), jest ono bardzo rozpowszechnione i chyba jak najbardziej odpowiednie. Natomiast topic, będący bezpośrednią kalką z angielszczyzny, nabiera autoparodystycznego charakteru, gdy zostaje użyty w liczbie mnogiej: topici. Słowo spotykane jest także w wersji topik, (równie mało sensowne), które istnieje w języku polskim i oznacza dwie rzeczy: element przewodnika (pojęcie z dziedziny elektrotechniki) i pająka z gatunku Argyroneta aquatica (inna nazwa – wodnik; była kiedyś kreskówka o takim pajączku).
 Dość podobna do
topiców (czasem także topicków) sytuacja jest z dużo łatwiejszymi do zaadaptowania i zaakceptowania w polszczyźnie (co zresztą chyba już się stało) postami, czyli po prostu wpisami. No ale te topici
 No właśnie, warto także wspomnieć (chociaż to pasuje bardziej do działu o pisowni), że wiele osób nie radzi sobie z odmianą słów obcych, w których literę 'c' należy zamienić na 'k'. Tak samo więc jak
topici, błędny jest zapis: Casablanci, Metallici, Cadillaciem, Titaniciem, Amici, Monici, Jessici itp. Poprawne są jedynie: Casablanki, Metalliki, Cadillakiem, Titanikiem, Amiki, Moniki, Jessiki.


troszeczkę, po prostu, jakby – sformułowania używane bez umiaru w potocznych wypowiedziach i częste zwłaszcza w mediach, gdzie „zwykli ludzie” proszeni są o kilka słów wypowiedzi do kamery. Rodzaje przerywników, które w zamyśle mają zapewne osłabić ton wypowiedzi, nadając jej lekkość, i sprawić, że to, o czym się mówi, jest wyjątkowo oczywiste i jasne, że aż strach. Z maniakalną wytrwałością używane najczęściej przez uczniów szkół i sportowców, którzy nie potrafią się obejść bez kilkakrotnego powtórzenia po prostu albo troszeczkę, nie stroniąc także od równie upiornego troszkę. Klasyczne natręty słowne zaburzające ład komunikacyjny. Nawet kiedy ktoś w przypływie świadomości zdecyduje się powiedzieć trochę, to jest ono również nadużywane.
 Podczas mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2008 roku jeden z zaproszonych do studia telewizyjnego gości, w przeszłości znakomity piłkarz (Z.B.), bezustannie i co chwilę wtrącał do swoich wypowiedzi
troszeczkę. Komentując mecze, wypowiadał się fachowo, z niezaprzeczalną swadą i polotem, co wyróżniało go spośród innych ekspertów i zyskało mu uznanie widzów, jednak swój komentarz praktycznie zabił upiornym powtarzaniem tego przysłówka w co drugim zdaniu. To była prawdziwa językowa rzeź. Identycznie było w 2019 roku podczas mistrzostw Europy w siatkówce, kiedy to popularny komentator (P.D.) chyba z premedytacją mordował tym wyrazem wszystkie relacje w stacji TVP 1 (zresztą to samo było w latach późniejszych). Nie dało się słuchać tego słowotoku.
 W ogóle to nasuwa się pytanie, czy rzeczywiście w codziennym użytkowaniu, nie mówiąc już o szeroko pojętej publicystyce, potrzebne są tak intensywne zdrobnienia jak
troszkę i troszeczkę, skoro ich podstawowa wersja, trochę, jest całkowicie wystarczająca, nienachalna i za jej pomocą można się wyczerpująco wysłowić i przekazać odpowiednią treść. (Rzecz jasna, pomińmy w tej chwili ewidentne przypadki zdrabniania, np. kiedy babcia ćwierka tak do wnuczka albo paniusia do swojego pudelka). W ostateczności może bowiem dojść do tego, że kolejnym „stopniem wtajemniczenia” stanie się nagminnie używane troszeńkę.
 Analogiczna sytuacja, choć występująca w nieco mniejszym chyba natężeniu, jest ze zwrotami
jakby, tak jakby, jak gdyby, tak naprawdę (typowy idiotyzm: Ja ręczę za jakby swoich kolegów). Zauważają to czasem nawet pisarze. Oto bowiem w powieści D. Lehane'a „Mila księżycowego światła” możemy przeczytać coś takiego: …gdyby sądzić po dziewczynach w tym pokoju, jedynym postępem, jaki ludzkość uczyniła od czasu okiełznania ognia, było nadanie słowu „jakby” nowych właściwości – mogło służyć jako czasownik, rzeczownik, przymiotnik, a w razie potrzeby nawet jako całe zdanie. I to są święte słowa. Szacun.
 Na ciekawy pomysł wpadli scenarzyści komedii „Kogel-mogel”, którzy jedną z postaci, docentową Wolańską (graną przez Ewę Kasprzyk), uczynili nie tylko nieznośną zołzą, ale też włożyli jej w usta kwestie zawierające słowo
jakby, powtarzane wręcz notorycznie. Ale to jeszcze nie koniec jakby!; Mama będzie jakby z nami piła to piwo; Jestem jakby samochodem; Marian! Tu jest jakby luksusowo! – oto garść takich kwiatków. Zwłaszcza ten ostatni można obecnie uznać za ten, który obrósł swego rodzaju kultem.
por. jęz. PWN
Obcy język polski

w miesiącu – jako część składowa sformułowań w rodzaju w miesiącu styczniu stanowi stały element urzędniczego żargonu. Nie ma jednak potrzeby, aby mówić tak i pisać również na co dzień, czy to w sytuacjach prywatnych, czy oficjalnych. Zatem jeśli polityk powie, że Prace nad projektem tej ustawy rozpoczną się w miesiącu październiku, będzie to niepotrzebne użycie wyrażenia w miesiącu, gdyż nawet na najwyższych szczeblach władzy wystarczy powiedzieć, że coś odbędzie się po prostu w październiku.
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN

witam – powitalny zwrot grzecznościowy, przez językoznawców uznawany za niezbyt fortunny (a niektórym z nich wręcz działający na nerwy; w jednym z wywiadów prof. Andrzej Markowski zdradził nawet, że w pewnych okolicznościach w ogóle nie odpowiada na tak zaadresowane e-maile…). Krótkie Witam, stawiane na początku e-maila lub listu, sprawia wrażenie formy mało eleganckiej. Jest wręcz niestosowne podczas zwracania się np. do nieznajomej osoby czy też instytucji, której chcemy zadać pytanie (i liczymy na odpowiedź). W takim przypadku powitalne Witam (pisane z wykrzyknikiem lub bez niego) może nabierać protekcjonalnego, nieuprzejmego i zbyt poufałego charakteru. Ot, takie powitanie na szybko, byleby je „odbębnić” i od razu przejść do rzeczy. W ogóle problemy z Witam często stają się przedmiotem coraz dogłębniejszych analiz, o czym świadczy choćby jedno z pytań i odpowiedź w znanej poradni językowej (patrz: poniżej, ostatni link PWN).
 Jasno widać, że pomiędzy oficjalnymi i uprzejmymi zwrotami w rodzaju Szanowni Państwo, Szanowna Pani, Szanowny Panie, Dzień dobry Państwu/Pani/Panu (są oczywiste sytuacje, w których wyłącznie takich form należy używać) a potocznym, niezobowiązującym Cześć brakuje jakiegoś ogniwa pośredniego. Lukę tę wypełnia obecnie właśnie
Witam, które stało się najczęstszym zwrotem powitalnym, choć jego postać, jak już wspomniano, w dużym stopniu trywializuje formę wypowiedzi, niekiedy nadając jej cechy pewnej nieuprzejmości. Może więc jako neutralnego powitania zacząć używać zwrotu Niech będzie pochwalony?
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Obcy język polski
trzej językoznawcy o formułach powitalnych

zajebiście – czyli prostacki, ordynarny wulgaryzm nad wyraz modny zwłaszcza wśród młodych ludzi i usilnie przez nich dewulgaryzowany. Po prostu już od wielu lat młodzież za wszelką cenę stara się przekonywać, że zajebiście nie jest już wulgaryzmem (a może nawet, że nigdy nim nie był?), skoro jest używane tak powszechnie. Przez nich, rzecz jasna. A przecież ten wyraz pochodzi bezpośrednio od jebać!! Nie na wiele się jednak zdaje zwracanie uwagi i uświadamianie młodzieży, bo spora jej część i tak ma w głębokim poważaniu opinie mądrzejszych, i bezustannie katuje tą językową plwociną uszy otoczenia. Jeśli się ciągle słyszy lub czyta o tym, że było zajebiście, że coś jest zajebiste lub że ktoś jest zajebisty, to można mieć wątpliwości co do stanu umysłowego takiego osobnika i mieć prawo uważać, że wychowywał się w rodzinie patologicznej lub większość życia spędził w zakładach poprawczych. Jednym słowem, używanie tego wyrazu jest przejawem całkowitego schamienia i prymitywizmu posługującej się nim osoby oraz nieprzystosowania do zasad współżycia społecznego. Najwidoczniej nigdy nie słyszeli, że coś może być wspaniałe, świetne, rewelacyjne, fantastyczne – dla nich wszystko jest wyłącznie zajebiste, a to już oznaka wyjątkowego ubóstwa językowego lub najzwyczajniejszego w świecie knajactwa.
 Jeszcze gorzej jednak, kiedy tym wyrazem ubarwiają swoje wypowiedzi ludzie dorośli, stateczni, z pewnym dorobkiem zawodowym i życiowym, a także ci pozujący na bycie młodszymi. Pewnego razu jak nie palnie na wizji jurorka jednego z programów typu „talent show”, niegdyś gwiazda muzyki (O.S.):
Powiem ci szczerze: zajebioza! Innym razem znany rockman (Z.H.) wyznał w telewizji, że jego zdaniem Sukces czarnego poniedziałku to było wydarzenie zajebiste. A w jednym z numerów tygodnika „Angora” (z listopada 2013 r.) ukazała się rozmowa z dość popularnym w tamtym czasie rysownikiem (M.R.), który najwyraźniej kreując się na luzaka, kilkakrotnie posiłkował się różnymi odmianami słowa zajebisty, nie stroniąc także od innych wulgaryzmów. Ale wyszła z tego nie zajebioza, tylko żenua. Do tego dochodzi znany aktor (C.P.) regularnie prowadzący na YouTube wideoblog, w którym nierzadko posługuje się omawianym słowem, jakby to było coś normalnego.
 Dodajmy, że istnieje też niby to lżejsza wersja tego słowa:
zajefajnie. Jest ugrzecznione, milusińskie, chichotliwe i pseudodyplomatyczne (bo z pozoru omija wulgarność), ale przez to niestety bardzo fałszywe, bo i tak wykazuje duży stopień pokrewieństwa z zajebiście, a co za tym idzie, z jebać.
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Obcy język polski