STRONA GŁÓWNA

Pisownia

Wymowa

Słowa nadużywane

Słowa używane niewłaściwie

Kwiatki

Kwiatki II

Ludzie piszą

Poradnie i artykuły



29 luty a a nuż, widelec a więc aka akcent apostrof autor bóg bynajmniej Ci ciężki, ciężko co by cofać do tyłu Cristiano Ronaldo cyrylica dedykowany deko dekold derby diakrytyczny dokładnie doktór dosiego roku dwutysięczny ekskluzywny ever facet fan Filip z konopi for furrora globa gównażeria gram gro Hong Kong ikona ilość imho jak się czujemy? jakby każdy jeden klatkarz koszta -ks kultowy kurde liczba lokalizacja lubieć manna meczy mi mieć miejsce mimo, że mini- muzeum na całe szczęście na czele na dzień dzisiejszy na najwyższym podium na dworzu nadzieji najmniejsza linia oporu nazwisko (odmiana) nazwisko (szyk) Nicholas Deep niemanie niemniej nienawidzieć nie palenie niepokojony nieswoje niż nocny Marek nostalgia nosz nowelizacja Nowy York obejdziony oboje, obydwoje obraz oczka oczywistym jest od tak odnośnie czegoś ogarniać oglądać telewizor oglądnąć olimpiada -om, -em opierać się o orginalny Oskar osobiście ów pieniążki pisze PLN po prostu pod rząd Polacy nie gęsi polonizacja Polski pomarańcz posiadać poszłem póki co póki my żyjemy półtorej produkcja proszę panią próba przekonywujący rozchodzić się ryzykować życiem rzeczypospolita se sex spacja spolegliwy ssać standart stronka swetr szacunek szczelać szlak tacierzyństwo tak? także tatałajstwo to znaczy… topic troszeczkę tudzież -tych tyś. ubrać umią, rozumią v-ce w cudzysłowiu w czym mogę pomóc? w każdym bądź razie w miesiącu Westerplatte William i Harry witam włanczać wogule wraz wszechczasów w/w wydawać się być wziąść wymyśleć yyy… z dużej litery z kąd za wyjątkiem zagranicą zagwostka zajebiście złoty zo żądzić i rządać -żesz

◦◦◦ Eponimy ◦◦◦



Copyright © 2007–2024 Polszczyzna dla opornych
All rights reserved
***
bostich@interia.pl


CZYM STRONA NIE JEST


 Miejsce, w którym, Szanowny Internauto, właśnie się znajdujesz, nie jest poradnikiem językowym ani żadnego rodzaju słownikiem języka polskiego. To raptem cztery strony na krzyż (plus kilka dodatkowych), które w możliwie przystępny sposób (w formie minileksykonu) przedstawiają najbardziej rażące błędy, jakie popełniają Polacy, tak w piśmie, jak i w mowie. Czytelnik nie znajdzie tu definicji, reguł i zasad języka polskiego (przytaczane one są sporadycznie) – od tego są inne źródła, ze słownikami na czele. Znajdzie jedynie wybór, całkowicie subiektywny i nad wyraz tendencyjny, słów, wyrażeń i zwrotów, którymi Polacy najczęściej katują uszy i oczy starających się mówić i pisać poprawnie rodaków, a które uznałem za warte uwagi, objaśnienia lub (najczęściej) potępienia. Słów, których nie znają i wcale nie chcą znać. Których pisowni i wymowy nie starają się zrozumieć, uważając, że albo wcale nie popełniają błędów, albo że zasady języka polskiego ich nie obowiązują. Wreszcie słów, których najzwyczajniej w świecie nie lubię, do czego mam pełne prawo, ale i czasem dość specyficzny „materiał dowodowy” przemawiający za moimi argumentami.


JEDNI PISZĄ, INNI SIĘ ŚMIEJĄ


 Od czasu do czasu w internecie można natknąć się na tego rodzaju amatorskie strony. Są to zazwyczaj niezbyt obszerne teksty (czasem w formie felietonów), zamieszczane na blogach czy stronach domowych przez co bardziej świadomych użytkowników polszczyzny, którzy pragną podzielić się swoimi uwagami i wątpliwościami na jej temat. Artykuły te przedstawiają dość różnorodne zagadnienia dotyczące obecnego stanu języka polskiego. Z pewnością nie wyczerpują one tematu (na to nie porywam się także ja), jednak nie sposób nie docenić wysiłku ich autorów w próbach uświadomienia innym, że powinno się, a przede wszystkim, że warto mówić i pisać poprawnie i że nie powinno to być nikomu obojętne. Niekiedy też nad wyraz ciekawą i zajmującą lekturą na te tematy są dyskusje toczone na tematycznych forach tłumaczy, których uczestnicy nierzadko wykazują się ogromną wiedzą językową. Jednakże takie teksty, jeśli nie są tworzone przez autorytety w dziedzinie językoznawstwa i osoby zajmujące się tym zawodowo, niosą ryzyko odrzucenia i niezgodzenia się z ich treścią. I to bynajmniej nie z powodów merytorycznych, ale z przekory, a nierzadko także zwykłej złośliwości.

 Tak jest niestety, że skłonność do „stawania okoniem” w najróżniejszych sytuacjach jest spotykana często. Niechęć i wrogość okazywana jest osobom, które zwracają komuś uwagę, aby nie śmieciły, nie hałasowały, nie paliły przy nich czy poskromiły psa straszącego przechodniów i załatwiającego się gdzie popadnie. Mało to pojawia się artykułów co jakiś czas piętnujących codzienne chamstwo i brak wychowania? Wtedy natychmiast uaktywnia się stado młodo- cianych inteligentów zarzucających autorowi niedzielne psychologizowanie i uprawianie taniej filozofii rodem z ulicy.

 Podobnie jest z polszczyzną. Internetowe dyskusje na tematy poprawności językowej bywają istnymi polami bitew. O ile jednak użycie w takich sytuacjach epitetów, inwektyw i zwykłych obelg można zbyć milczeniem, składając je na karb niedojrzałości emocjonalnej posługujących się nimi osób, o tyle niepokoi niezachwiana pewność siebie wielu z nich i przekonanie, że nikt nie ma prawa mówić im ani nakazywać, jak mają mówić i pisać. Niechętnie przyjmują do wiadomości, że popełniają błędy. Nie chcą słyszeć, że jakiegoś zasobu słów używają w sposób niewłaściwy, a czasem wręcz kompromitujący. Rzadko i bez entuzjazmu zgadzają się zmienić wytknięte im złe nawyki. W skrajnych przypadkach „gładka mowa” jest dla nich bufonadą, a zwracanie im uwagi wywyższaniem się i hipokryzją. Reagują agresją, zarzucając krytykanctwo, wymądrzanie się oraz leczenie swoich kompleksów i wyładowywanie frustracji (kompleksy i frustracje to obecnie modny zarzut, stawiany zresztą w najróżniejszych sytuacjach). Jednym słowem, nie widzą żadnego problemu, a wszyscy się ich tylko czepiają.

 Powiedzieć, że stan współczesnej polszczyzny mnie „niepokoi”, byłoby nadinterpretacją i próbą wypowiadania się na tematy, o których nie mam zielonego pojęcia. Niech się niepokoją językoznawcy, jeśli są ku temu powody. Mnie, zapewne tak jak i wiele innych osób, irytują, drażnią, działają na nerwy i wyprowadzają z równowagi niektóre zwyczaje językowe szanownych rodaków. Nie ma bowiem co owijać w bawełnę: polszczyzna sporej grupy osób prezentuje poziom pozostawiający wiele do życzenia, a wiele z tych zwyczajów językowych to wyjątkowo fatalne, paskudne, trudno dające się wyplenić nawyki, nierzadko będące całkowicie nie do przyjęcia. Na rynku od dawna dostępnych jest mnóstwo mniej lub bardziej obszernych słowników oraz książek poświęconych tematyce językowej. Wiele gazet i czasopism prowadzi regularne działy z poradami językowymi. W tysiącach można liczyć odpowiedzi udzielane czytelnikom przez ekspertów w internetowych poradniach. Zatem skoro pęd do wiedzy o własnym języku jest tak wielki, skoro ludzi dbających o poprawność swoich wypowiedzi, pragnących rozstrzygać własne wątpliwości i dostrzegających błędy popełniane przez innych jest niemało, całkiem do rzeczy będzie zadać pytanie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

 Właśnie kolekcję takich słów, zwrotów, wyrażeń i zwyczajów zamieściłem na niniejszej stronie. Opierając się na słownikach języka polskiego i opiniach lingwistów, opisałem i scharakteryzowałem najczęstsze i najbardziej rażące błędy. Jakkolwiek wybór haseł jest, jak już wspomniałem, całkowicie subiek- tywny, faktem jest, że wiele z nich piętnują sami językoznawcy. Choć staram się ich osądy, jak również reguły zamieszczone w słownikach, zachować w zasadniczo nienaruszonej formie, charakter strony sprawia, że mogą pojawić się spore wątpliwości co do takiej, a nie innej mojej interpretacji danego słowa czy zwrotu. Ba, istnieje podejrzenie, że niejeden średnio rozgarnięty student polonistyki czy lingwistyki stosowanej w mig rozprawiłby się z niektórymi moimi ocenami i stwierdzeniami. Także sami językoznawcy, jak można sądzić, nie podpisaliby się pod niczym na tej stronie (wiadomo – oni to zupełnie inna liga). Trudno, tu nie miejsce na naukowy dyskurs ani nawet na zwykłą pyskówkę, lecz jedynie na przedstawienie pewnych zagadnień w sposób jak najbardziej przejrzysty i zrozumiały dla większości przeciętnych użytkowników naszego języka. I oczywiście oparty na mojej indywidualnej ocenie.

 A ocena ta bywa, jak łatwo się przekonać po zapoznaniu się z treścią strony, miażdżąca. Nie od dziś wiadomo, że najłatwiej jest napiętnować coś, wyszydzając to i kompromitując. Dlatego na stronie na ogół nie przebieram w słowach, opinie wyważone pozostawiając językoznawcom. Oni także są ludźmi, więc zapewne nie raz mieliby ochotę ostro się przejechać po tym czy owym – ale nie mogą, przynajmniej publicznie. Ich status wymaga wydawania osądów umiarkowanych i stonowanych, mogą więc co najwyżej „ubolewać”, a najmoc- niejszym epitetem, na jaki mogą sobie pozwolić, wydaje się „niedopuszczalne”. Ja oczywiście takich ograniczeń nie mam i, jakkolwiek może to zostać uznane za kolosalną przesadę i uprawianie grafomaństwa nastawionego wyłącznie na efekt taniego skandalizowania, uważam, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli niektóre wywody zaprezentowane zostaną w sposób dosadny i obcesowy. Czy to się komuś podoba, czy nie, i czy piszą o tym w słownikach (a zazwyczaj nie), faktem jest, że często ktoś mówi albo pisze w sposób skandalicznie nie do zaakceptowania, nie przestrzegając podstawowych i nienaruszalnych zasad języka polskiego – i robi to w sposób niemalże świadomy. Tak więc ktoś, kto nie uznaje „bezstresowego wychowania” z pewnością może sobie pozwolić na równie bezceremonialną ocenę tych czy innych zwyczajów językowych. Zwyczajów, które go drażnią, denerwują, rażą, a nierzadko przyprawiają o ból. A jest to ból niemal fizyczny, czyli rzecz zupełnie niezrozumiała dla kaleczących polszczyznę.



PRZYJACIELE, ŹLE MÓWICIE!


 Wielu z mniej świadomych użytkowników polszczyzny, wpatrzonych w ekrany telewizorów i stamtąd czerpiących większość mądrości, bezkrytycznie przejmuje i chłonie język oraz sposób mówienia pojawiających się w telewizji osób. Od tzw. zwykłych ludzi aż po złotoustych polityków wszystkich szczebli (nie wyłączając tych najwyższych), wielu z nich mówi naprawdę źle. Owszem, często obecność kamery deprymuje osoby z nią nieobyte. Niełatwo jest na poczekaniu „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Pojawiają się zająknięcia, zacięcia, lapsusy, trudno pod wpływem nerwów czy emocji zadbać o odpowiednią stylistykę wypowiedzi, a czasem także o jej sens. Jednak nawet wśród osób, które powinny uchodzić za autorytety i których nie można posądzić o pierwszy kontakt z kamerą czy mikrofonem, zdarzają się tak nagminne błędy, że można jedynie załamać ręce.

 Trudno także wymagać, żeby osoby posługujące się polszczyzną uznawaną za potoczną i używaną z dala od świateł kamer, a co za tym idzie, pozwalającą na nieco większą swobodę wypowiedzi, popisywały się erudycją i propagowały wzorce językowe. Nie jest też najlepszym pomysłem podejście indywidualne – chodzenie po ulicach, przysłuchiwanie się, jak ludzie mówią, i po wychwy- ceniu błędu publiczne zwracanie uwagi, w dodatku z miną zwycięzcy przyła- pującego na gorącym uczynku. Zwłaszcza w przypadku zupełnie obcych osób byłoby to zapewne chamstwo. No i jeśli natrafi się na niewłaściwą osobę, można spotkać się z całkowitym niezrozumieniem swoich intencji i solidnie oberwać. Chodzi jedynie o to, żeby tam, gdzie to możliwe, zwrócić uwagę i wytknąć najczęstsze i najbardziej rażące błędy, których nijak nie da się zaakceptować, nawet jeśli popełniane są na co dzień. Zwłaszcza przed kamerami i szczególnie przez ludzi „ze świecznika”.



INWAZJA BARBARZYŃCÓW


 Błędna wymowa nierzadko pokrywa się z błędną pisownią, choć są oczy- wiste sytuacje, gdy to, co mówimy źle, piszemy zwykle poprawnie i na odwrót. Wymowa ma jednak tę przewagę nad pisownią, że wiele błędów, które wyszłyby na jaw podczas pisania, w mowie można sprytnie (aczkolwiek także nieświadomie) ukryć. Podczas pisania ujawniają się wszelkie wpadki i niezna- jomość podstawowych reguł polszczyzny.

 Internet to nie redakcja gazety, gdzie nad poprawnością pisowni czuwa sztab korektorów. Teksty i wypowiedzi w sieci często mają zdecydowanie niezadowalającą formę. (Oczywiście, fatalna pisownia zdarza się także w pismach drukowanych, a nawet w książkach). Internet to miejsce szczególne i rządzi się swoimi prawami – często ustalanymi przez samych jego użytkow- ników. Nikt nie ma obowiązku pisać poprawnie, z uwzględnieniem wszystkich zasad języka polskiego. Ale język, jakim posługują się internauci, często jest tak fatalny i tak skandalicznie niepoprawny, że nie ma innego wyjścia, jak tylko z pełną mocą się temu przeciwstawić. Całkowite i świadome lekceważenie zasad języka często widoczne jest u sporej (i mocno dającej się zauważyć) grupy młodzieży, szalejącej na mniej wymagających forach internetowych. Czasem takie komentarze i wypowiedzi są bezcennym materiałem do szczegółowych analiz w dziedzinie, którą można by nazwać „patologią językową”. Na pisownię opartą na skrótach, półsłówkach i braku elementarnej wiedzy o tworzeniu zdań również nie powinno być przyzwolenia.

 Odrębną i dość zagadkową grupą są ci, którzy świadomie nie używają polskich znaków diakrytycznych czy wielkich liter, pomimo że poza tym na ogół piszą poprawnie. Niektórzy wręcz dorabiają do takiej postawy ideologię mającą usprawiedliwić ich lenistwo (bo tak to trzeba nazwać) i przekonać, że „w internecie tak się pisze”. Bo jest luz i takie tam. Maciej Malinowski w swojej książce „Co z tą polszczyzną?”, rozważając sugestie na temat zreformowania polskiej pisowni i uproszczenia jej poprzez m.in. oczyszczenie z tych wszystkich ą, ę, ó, rz, ch, podsumowuje: Z ortografii na pewno trzeba usunąć pewne nieścisłości, niekonsekwencje, ale nic nie zwolni Polaków chętnie mieniących się Europejczykami ze znajomości historii ojczystego języka i jego reguł obo- wiązujących współcześnie. Nie mam wątpliwości, że cała rzecz dotyczy także e-polszczyzny. Oczywiście, nie jest to zdanie odosobnione wśród języko- znawców, dlatego w tym względzie nie ma potrzeby dyskusji. A głosy nawołujące do nieprzestrzegania żadnych reguł pisowni i wymowy można skwitować krótko: jeśli język, polski czy jakikolwiek inny, miałby służyć jedynie do komunikowania się, równie dobrze moglibyśmy porozumiewać się beknięciami i pierdnięciami. Byle tylko się dogadać.



NADUŻYCIAMI POLSZCZYZNA STOI


 Jeśli chodzi o osobników najbardziej opornych na wiedzę podawaną jak na tacy, powodów takiej postawy zapewne jest sporo: lenistwo, niedouczenie, przeświadczenie o własnej doskonałości, nieprzyjmowanie do wiadomości żadnych argumentów, a często po prostu ignorancja i zwykła głupota. Jak już wyżej wspomniano, nie można wymagać od wszystkich posługiwania się wzorcową polszczyzną. Jednak ci, po których należałoby się spodziewać opanowania języka polskiego w stopniu nieprzyprawiającym o dreszcz obrzydzenia, często nie przejawiają żadnych skłonności ku poszerzeniu swojej wiedzy i wyeliminowaniu ze swojego słownictwa błędów, pomyłek i nadużyć. Wręcz przeciwnie. Zwłaszcza te ostatnie są pielęgnowane, utrwalane, kultywowane, niemal przekazywane z pokolenia na pokolenie, z zaleceniem obchodzenia się z nimi jak z jajkiem; są hołubione, dopieszczane, obdarzane gorącymi uczuciami; zajmują poczesne miejsce w zasobie słów i zwrotów, stanowiąc koło ratunkowe w sytuacji braku języka w gębie; są obnoszonym wszem wobec przedmiotem dumy, jak pierwsze, długo oczekiwane dziecię, które powinien ujrzeć cały świat; ujrzeć i wraz z jego ojcem cieszyć się niewysłowionym szczęściem z jego posiadania.

 Słowa nadużywane, czyli modne, dla wielu są czymś kultowym, nobilitu- jącym. Czymś, dzięki czemu można zabłysnąć w towarzystwie, pokazać się z lepszej strony, zwrócić na siebie uwagę. Pal licho zasady i zwyczaje językowe – liczy się efektowny wygląd wypowiedzi. Efektowność ta jest jednak złudna. Nagminne używanie popularnego słowa czy zwrotu nie sprawia, że wypowiedź jest lepsza, głębsza, treściwsza. Słowo nadużywane wbrew pozorom nie wzbogaca wypowiedzi, lecz ją zuboża, często w sposób, w jaki mało kto zdaje sobie sprawę. Ktoś używający sformułowań powszechnie uznawanych za modne i sprawiających – według niego – dobre wrażenie, tak naprawdę często posługuje się językiem ubogim, niewyszukanym, pospolitym, prymitywnym. Czasem to wręcz słoma z językowych butów wyłazi.

 A grandilokwencja i językowa bezmyślność, wynikające z upartego używania popularnych słów i stosowania błędnej pisowni oraz z przypisywania im mistycznych właściwości, panoszą się jak okiem sięgnąć. Imho, stronki, topici, ssać, nosz, ever – oto żargon, od którego zęby drętwieją. PLN, v-ce, Ci – toż to czapki z głów spadają. Dalej telewizja i zwyczaje, na które chuchają i dmuchają nawet najlepsi dziennikarze – zo, póki co, nałka, dokładnie, sytłacja, Westerplat-te, tacierzyństwo, MU-zeum. Ludzie i ich wypieszczone pieniążki, w latach 90-tych, dwutysięczny bury, pierdzielnaście złoty. Wszelkiej maści maniacy i publicyści celebrują i oddają hołd obrazom (dawniej: filmom), które stały się usadzonymi na piedestale bożkami, a co drugi Polak uważa, że jego nazwisko się nie odmienia. Oto my, królewski szczep Piastowy… Jednym słowem, kto tylko może, dosiada swego urojonego językowego konia i gna na nim ze śmiercią w zawody, a piekło i szatani go ścigają. Gdzie nie spojrzeć, błędy, lapsusy, przeinaczenia, niezrozumienie reguł języka polskiego, lekceważenie ich, nadużycia językowe itd., a grupą wcale nie wolną od nich są, co zastanawiające, także dziennikarze, którzy w niektórych kwestiach stosują chyba jakąś „zmowę językową” (szerzej o tym w haśle „akcent”). O słowach nadużywanych i niewłaściwie używanych w języku polskim często pisze Ewa Kołodziejek w szczecińskim cyklu felietonów „Językowa corrida”. I choć nadużycia takie wytyka z wdziękiem, elegancją i nierzadko wyrozumiałością, nie sposób nie wyczuć delikatnej nutki kpiny, jaką okrasza swoje felietony, pełne trafnych uwag i przykładów. Tylko który z adresatów tych uwag ma tę nutę wychwycić i zawstydzić się? Chętnych nie widać.

 Tak więc pędu do wiedzy, do zapoznawania się ze słownikami, do czytania porad językowych, wreszcie do poszerzania swoich horyzontów myślowych – nie widać. Chęci do słuchania tych, co mają coś do powiedzenia i którzy zwracają im uwagę – również. Jest tylko pukanie się w czoło, agresja, obrażalstwo oraz poklepywanie się po plecach w gronie sobie podobnych. I życie toczy się dalej.



AUTOR! AUTOR! …CZYLI: CZEGO TU NIE MA


 Jak już wspomniałem, nie jestem językoznawcą, polonistą, filologiem czy korektorem w jakiejś redakcji ani nie mam z tymi zawodami nic wspólnego (chociaż na jednej ze stron filmowych przez pewien czas poprawiałem ukazujące się tam recenzje). Nie uważam się także za skończonego erudytę, nigdy też nie wygrałem żadnego konkursu ortograficznego ani językowego (zresztą, w żadnym jak dotąd nie brałem udziału). Głównym powodem, dla którego wrzuciłem do sieci te kilka stron, jest to, że wyjątkowo mnie irytuje umyślnie lekceważący stosunek do języka polskiego, często w sposób doprowadzający do białej gorączki.

 Nie roszczę sobie też praw do bycia specjalistą i wyrocznią w żadnej z wymienionych dziedzin. Od tego są eksperci, których porady i wyjaśnienia mają – a przynajmniej powinny mieć – jedyną moc rozstrzygającą (bo do kogo z problemem językowym? przecież nie do księdza), ja zaś mam tylko nadzieję, że właściwie zinterpretowałem ich opinie i uzasadnienia. Należy tu jednak dodać, że także wśród specjalistów udzielających porad i piszących artykuły zdarzają się spore rozbieżności w ocenie tego czy innego zjawiska językowego. Wystarczy także przejrzeć kilka najnowszych słowników, aby stwierdzić, że to, co jest w nich jednoznacznie opisane jako złe czy negatywne, w opiniach innych ekspertów już takie nie jest, a nawet wręcz przeciwnie. Komu więc tu wierzyć?

 Jeśli w którymkolwiek miejscu tej strony zarzucam użytkownikom takiej pseudopolszczyzny niechlujstwo czy ignorancję, to nie w celu obrazy osobistej, lecz aby nimi solidnie wstrząsnąć, co często jest najlepszym remedium na wszelkiego rodzaju wydumane bolączki i schorzenia. A jeśli ktoś zwykle starający się mówić i pisać poprawnie tym razem się zawstydzi, to także tym lepiej. Odrobina wstydu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, za to może pomóc w szybszym przyswojeniu sobie kilku dobrych zasad i pozbyciu się złych nawyków. Sam również co jakiś czas odkrywam, że źle mówię czy piszę – wówczas zasięgam języka i w razie potrzeby eliminuję błąd. Zwłaszcza interpunkcja wyższa nie jest moją najmocniejszą stroną, chociaż akurat nie z tego powodu tym się na stronie nie zajmuję. Jedyną moją intencją jest wytknięcie i napiętnowanie najbardziej drastycznych błędów i nadużyć, jakie występują w polszczyźnie mówionej i pisanej. Nikt oczywiście nie musi się także ze mną zgadzać w żadnej kwestii. Zwłaszcza że, jak już powiedziałem, wszystko interpretuję po swojemu. A czy mam rację, każdy może to sam ocenić i sprawdzić w słownikach oraz źródłach, które podałem, czy w jakikolwiek inny sposób. Najważniejsze to ZAINTERESOWAĆ SIĘ.

 Na stronie nie zajmuję się zagadnieniami wymagającymi poważniejszego teoretycznego wykładu, np. kiedy należy pisać Wigilia, a kiedy wigilia, kiedy należy łączyć przysłówki z przymiotnikami, a kiedy pisać je osobno, albo kiedy 'nie' i 'by' z innymi słowami trzeba pisać łącznie, a kiedy oddzielnie. Nie poświęcam także uwagi genezie słów nadużywanych w dziedzinach typu biznes i reklama oraz zmieniających swoje znaczenie i popularyzowanych często także przez ich odbiorcę, jak również wyrażeń z gwary uczniowskiej czy slangu, przedostających się do języka powszechnego. Skupiam się wyłącznie na słowach i zwrotach najczęściej spotykanych, a jednocześnie stosowanych w najbardziej niewłaściwy sposób, w jaki można to sobie wyobrazić (Polak potrafi…).



ŹRÓDŁA


 Źródła są łatwo dostępne i można je bez trudu znaleźć oraz nabyć. Słowa i zwroty wybrałem, opierając się na obserwacjach własnych. Natomiast podstawą językową są materiały z internetowej poradni językowej Wydawnictwa Naukowego PWN, gdzie odpowiedzi na pytania udzielają eksperci, m.in. prof. Mirosław Bańko, prof. Katarzyna Kłosińska, dr Jan Grzenia i dr Adam Wolański, artykuły dra hab. Macieja Malinowskiego – rubryka „Obcy język polski” w tygodniku „Angora”, oraz prof. Ewy Kołodziejek – rubryka „Językowa corrida” w dzienniku „Kurier Szczeciński”. Naturalnie, skorzystałem także z względnie nowych słowników: „Uniwersalnego słownika języka polskiego PWN” pod redakcją prof. Stanisława Dubisza, „Wielkiego słownika poprawnej polszczyzny PWN” pod redakcją prof. Andrzeja Markowskiego, „Wielkiego słownika ortograficznego PWN” pod redakcją prof. Edwarda Polańskiego i innych.

 Przy hasłach zamieściłem odsyłacze do ważniejszych artykułów źródłowych:

por. jęz. PWN – poradnia językowa Wydawnictwa Naukowego PWN
Obcy język polski – Maciej Malinowski, „Obcy język polski”
Językowa corrida – Ewa Kołodziejek, „Językowa corrida”

 Podoba mi się stara łacińska zasada, którą od lat wyznaje językoznawca prof. Jan Miodek: nomina sunt odiosa, dlatego też na stronie przeważnie nie piętnuję nikogo z imienia i nazwiska, ograniczając się jedynie do symbolicznego podania inicjałów w nawiasie.

 Słowa i zwroty uznane za błędne na stronie wyróżniane są kolorem czerwonym, a poprawne – zielonym.

 Chcecie, to wierzcie…


Wojciech ze Szczecina