STRONA GŁÓWNA

Pisownia

Wymowa

Słowa nadużywane

Słowa używane niewłaściwie

Kwiatki

Kwiatki II

Ludzie piszą

Poradnie i artykuły



29 luty a a nuż, widelec a więc aka akcent apostrof autor bóg bynajmniej Ci ciężki, ciężko co by cofać do tyłu Cristiano Ronaldo cyrylica dedykowany deko dekold derby diakrytyczny dokładnie doktór dosiego roku dwutysięczny ekskluzywny ever facet fan Filip z konopi for furrora globa gównażeria gram gro Hong Kong ikona ilość imho jak się czujemy? jakby każdy jeden klatkarz koszta -ks kultowy kurde liczba lokalizacja lubieć manna meczy mi mieć miejsce mimo, że mini- muzeum na całe szczęście na czele na dzień dzisiejszy na najwyższym podium na dworzu nadzieji najmniejsza linia oporu nazwisko (odmiana) nazwisko (szyk) Nicholas Deep niemanie niemniej nienawidzieć nie palenie niepokojony nieswoje niż nocny Marek nostalgia nosz nowelizacja Nowy York obejdziony oboje, obydwoje obraz oczka oczywistym jest od tak odnośnie czegoś ogarniać oglądać telewizor oglądnąć olimpiada -om, -em opierać się o orginalny Oskar osobiście ów pieniążki pisze PLN po prostu pod rząd Polacy nie gęsi polonizacja Polski pomarańcz posiadać poszłem póki co póki my żyjemy półtorej produkcja proszę panią próba przekonywujący rozchodzić się ryzykować życiem rzeczypospolita se sex spacja spolegliwy ssać standart stronka swetr szacunek szczelać szlak tacierzyństwo tak? także tatałajstwo to znaczy… topic troszeczkę tudzież -tych tyś. ubrać umią, rozumią v-ce w cudzysłowiu w czym mogę pomóc? w każdym bądź razie w miesiącu Westerplatte William i Harry witam włanczać wogule wraz wszechczasów w/w wydawać się być wymyśleć wziąść yyy… z dużej litery z kąd za wyjątkiem zagranicą zagwostka zajebiście złoty zo żądzić i rządać -żesz

KWIATKI II


 Ten dział przedstawia kolejną porcję „kwiatków”, tym razem jednak są to wpadki z nieco wyższej półki. Przedstawiono bowiem przykłady zawierające dość poważne uchybienia językowe, a pochodzące głównie z wypowiedzi ustnych i pisemnych, zauważonych i usłyszanych w prasie czy telewizji. Ich autorami często są osoby, które na co dzień mają do czynienia z językiem polskim, ale lapsusy te sprawiają, że ich wypowiedzi nierzadko ocierają się o śmieszność, dlatego wynotowano je i opatrzono komentarzem wyjaśniającym, gdzie tkwi i na czym polega błąd. Ot, taka nowożytna „camera obscura”.



Z pełnymi gaćmi wyjechał bez oglądania tego, co się wydarzyło w Smoleńsku

 Swego czasu tak właśnie powiedział poseł Palikot o pośle Macierewiczu. Zapędziwszy się w komentarzu, nie zauważył, że użył formy gaćmi, podczas gdy powinno być gaciami, co dało dość zabawny efekt, chyba jednak przez mało kogo zauważony. Może bezwiednie skojarzyło mu się z braćmi? Jeśli już miało mu się kojarzyć, to bardziej powinno ze śmieciami, czyli też bez większego sensu. Na razie tak jest, że nie można sobie dowolnie modyfikować formy gramatycznej wyrazu (np. braciami, śmiećmi), choćby to było całkiem zrozumiałe w odbiorze.


Wesley Snipes gra skoczka spadochronowego o imieniu Nessip. Jeżeli przeliterujemy jego imię, to wyjdzie nam Snipes

 To jedna z ciekawostek na temat filmu „Strefa zrzutu” w serwisie Filmweb, w której zgrzyta nieznajomość jednego słowa. Przeliterować bowiem oznacza 'podać pisownię jakiegoś wyrazu, wymieniając po kolei litery tego wyrazu', tutaj natomiast zostało użyte w znaczeniu 'przestawić litery'. To dość pomysłowe, ale tak nie powinno być. Poprawnie należałoby napisać: Jeżeli przestawimy litery w jego imieniu… (pomińmy już fakt, że Nessip to nazwisko, a nie imię).


Nasi trenerzy rzadko kiedy decydują się na ujawnianie swoich personaliów

 Tę wpadkę wypatrzył i opisał w „Kurierze Szczecińskim” (12 IX 2012 r.) jeden z felietonistów. Autorem wypowiedzi jest komentator sportowy Mateusz Borek, a każdy w miarę świadomy słuchacz powinien się co najmniej uśmiechnąć. Personalia bowiem to owszem, dane personalne, czyli imiona i nazwiska, ale swoje personalia oznaczałoby, że trener nie chce podać… swojego imienia i nazwiska. Sprawozdawca najwyraźniej chciał wyszukanym językiem oznajmić, że trenerzy nie lubią ujawniać składów drużyn, a wyszła bardzo śmieszna rzecz.
 O dziwo, nie tylko panu komentatorowi to słowo sprawiło problem. Po śmierci aktora Philipa Seymoura Hoffmana w jednym z artykułów opisujących to zdarzenie ktoś napisał w komentarzu: Nawet nie warto grzebać w aktorskich personaliach – facet poza wszelką konkurencją. I także tu internauta najwyraźniej nie wiedział, czym są personalia, bo użycie tego słowa było niezbyt fortunne (może miał na myśli filmografię aktora?). Czyżby więc powoli rodził się kolejny problem językowy, który wkrótce lingwiści będą opisywać i wyjaśniać?



Dla tych, którzy nie oglądali, przypominamy, że „Zmiennicy” to polski serial telewizyjny w reżyserii Stanisława Barei

 Tym razem notatka w tygodniku „Angora” (nr 38/2012). Jej autor popełnił błąd logiczny, bo jak można przypomnieć komuś coś, o czym nie wiedział? Jest to uchybienie raczej nielubiane przez językoznawców, gdyż zdanie to jest po prostu nielogiczne i nie można go usprawiedliwić leksykalizacją utartego zwrotu, bo taka tu nie zachodzi. Najlepiej byłoby napisać: Tym, którzy nie oglądali, podpowiadamy, że… albo Tych, którzy nie oglądali, informujemy, że…


Domyślam się również, że po spotkaniu to właśnie widzowie z tego sektora zapełnią przyczajone na 33 ulicy Bentleye i Rolce Royce

 I znowu „Kurier Szczeciński” (30 I 2013 r.). Tym razem inny redaktor ostro się zagalopował, ujawniając, że nie tylko nie wie, jak pisze się nazwę słynnych luksusowych samochodów, ale że w ogóle nie wie, czy użyć wielkiej, czy małej litery. A zatem: samochody marki Bentley i Rolls-Royce stojące na ulicy to bentley i rolls-royce. Ponadto liczba mnoga od rolls-royce (fakt, że jej ustalenie jest trudne) brzmi rolls-royce'y (tak przynajmniej podaje słownik ortograficzny). Dodajmy też, że przy liczebniku porządkowym powinna pojawić się kropka: na 33. ulicy, choć nie jest to bezwzględnie wymagane.


Co to są DVD kredyty?

 Ciekawostka i prawdziwa językowa niespodzianka, którą przez jakiś czas można było zauważyć w nieistniejącym już, znanym miesięczniku filmowym „Cinema”. Otóż opisy filmów wideo oprócz właściwego opisu zawierały także ramkę, w której podawano niektóre informacje techniczne: rok i kraj produkcji, czas trwania, nazwisko reżysera, obsadę itp. Ramka ta miała nagłówek zatytułowany… DVD kredyty. W języku angielskim słowo credits oznacza napisy filmowe, tak w czołówce, jak i na końcu filmu. Najwyraźniej redakcja pisma postanowiła znacznie rozszerzyć znaczenie słowa kredyt. Wyglądało to na typową radosną twórczość, która obserwowana jest obecnie na forach filmowych, gdzie kinomaniacy od czasu do czasu rozprawiają o creditsach.


Jako 21-latek nadal kocham „Commando” pomimo swojej głupoty i wad

 Cóż za urocza wpadka! Co prawda nie powiedział tak nikt znany, tylko napisał zwykły internauta na forum filmowym, rzecz jest jednak warta odnotowania. Młody kinoman miał zapewne jak najlepsze chęci, aby rzeczony film opisać jako coś, co darzy wielkim uczuciem, pomimo że nie jest to dzieło doskonałe, źle jednak umiejscowił zaimek dzierżawczy swój. Wyszło bowiem, że to 21-letni internauta jest głupi i ma wady, a z pewnością nie o to mu chodziło (choć być może to prawda). Zdanie trzeba by nieco przeredagować, np. tak: Jako 21-latek nadal kocham „Commando” pomimo jego głupoty i wad albo „Commando”, pomimo swojej głupoty i wad, jest filmem, który nadal kocham jako 21-latek.


Protestujące zebrały się pod kancelarią premiera Rady Ministrów

 Tak oto w lutym 2013 roku powiedział pewien dziennikarz telewizyjnych „Wydarzeń” (Polsat). Był to pan, który na ogół mówi dość szybko, dlatego nic dziwnego, że się zapędził i uraczył słuchaczy dyskretną wpadką. Nie ma bowiem czegoś takiego jak premier Rady Ministrów, gdyż sam premier jest z definicji 'prezesem ministrów', dlatego należało powiedzieć, że kobiety zebrały się pod kancelarią prezesa Rady Ministrów. Albo po prostu premiera.


Przytoczenia z analizy umieszczam pochyłą, białą kursywą

 Takie zdanie znalazło się w jednej z analiz w popularnym internetowym serwisie filmowym. Sformułowanie to jest jednak niezbyt fortunne, gdyż pochyła, biała kursywa jest klasycznym masłem maślanym. Kursywa sama w sobie jest pochyła, więc wystarczyłoby napisać umieszczam [a jeszcze lepiej: wyróżniam] białą kursywą, może nawet grubą, jako że to dość wyraźna cecha przytoczeń w tym tekście. Na szczęście po zwróceniu przeze mnie uwagi redakcja serwisu jakiś czas później błąd poprawiła.


Sektor im. Dawida Zapisek

 Kiedy w kwietniu 2013 roku postanowiono uczcić pamięć Dawida Zapiska, zmarłego niedawno, a wcześniej ciężko chorego chłopca, chyba mało kto spodziewał się, że dojdzie do takiej kompromitacji. Bo oto na stadionie Lechii Gdańsk ufundowano mu tablicę z… błędnie zapisanym jego nazwiskiem! No tak, na tablicy jak wół stało: Sektor im. Dawida Zapisek. Nie do wiary, że nikt z osób, które pracowały nad tym projektem, nie zwrócił uwagi na ten fatalny błąd. Niewiarygodne, że nie znalazł się nikt, kto miałby choć cień pojęcia o odmianie nazwisk. Zresztą, może i były takie osoby z głosem rozsądku, ale zostały zakrzyczane… O braku przecinka po żeby żyć już nie wspominajmy. Oto typowo polska językowa ignorancja i dyletanctwo. Bardzo kiepsko uczczono pamięć tego dzielnego chłopca. Wstyd!

tablica

Solna w Szwecji

 Gdy pewnego razu czytałem słynną trylogię Stiega Larssona „Millennium”, zauważyłem dziwną formę odmiany nazwy miasta Solna, dokonaną przez polskich tłumaczy. Otóż nagminnie pisali oni o Solnej, w Solnej, do Solnej itp., a przecież – moim zdaniem – pozorne podobieństwo nazwy Solna do słów związanych z solą nie daje podstaw do odmiany takiej, jaką ma nasz rodzimy przymiotnik solna (np. masa solna). Powinno być oczywiście o Solnie, w Solnie, do Solny itd. Gdyby przecież szwedzkie miasto nazywało się Brudna, chyba nie ośmielilibyśmy się mówić ani pisać, że coś dzieje się w Brudnej? Tylko w Brudnie… W celu potwierdzenia mojego spostrzeżenia (nie: rozwiania moich wątpliwości, bo tych w tym przypadku raczej nie miałem…) zwróciłem się z tym pytaniem do Poradni Językowej PWN, która przyznała mi rację. Dodam, że w kolejnym tomie serii, napisanym już przez innego autora, deklinacja nazwy Solna była już poprawna. Więc może ktoś z wydawnictwa zagląda do poradni…

por. jęz. PWN

Realizatorzy filmu pragną podziękować Panu Musiał i Rodzinie Kulikowskiej

 „Leśne Doły” to film z roku 2011 w reżyserii Sławomira Kulikowskiego. Rzut oka na napisy końcowe wystarczył, żeby zaliczyć tzw. facepalma, gdyż fragment z podziękowaniami ułożony został wyjątkowo niechlujnie i w sposób urągający ważnej zasadzie języka polskiego. Oto bowiem pod nagłówkiem Realizatorzy filmu pragną podziękować następuje lista nazwisk, z których jedne są odmieniane prawidłowo, a inne… wcale.
 Spójrzmy: Szymczykowi, Pampuchowi, Hilerowi, Bartczykowi, Kolanusowi, Kazimierczakowi – te nazwiska są w porządku. Ale dlaczego równocześnie dziękuje się Marcinowi Bracha, Sebastianowi Kaźmierczak, Danielowi Stusio, Sławomirowi Skupień i Panu Musiał? Powinno być oczywiście: Kaźmierczakowi, Skupieniowi (albo Skupniowi), Musiałowi, Stusiowi i Brasze (choć dwa ostatnie rzeczywiście mogą sprawiać problemy). Istny groch z kapustą i dowód, że napisy końcowe wklepywał ktoś bardzo mało kompetentny (albo kilka osób, które nie mogły się dogadać…).
 I sprawa najbardziej tajemnicza: jak można dziękować Rodzinie Kulikow- skiej? W naszym języku nie obowiązuje taka forma odnosząca się do zbioro- wości osób o jednakowym nazwisku, mówimy zatem o rodzinie Kowalskich, Malinowskich, Kulikowskich – ale nie o rodzinie Kowalskiej, Malinowskiej, Kulikowskiej!
 O wyraźnym niechlujstwie interpunkcyjnym (tu i ówdzie spacja przed przecinkiem) już nie warto wspominać.


podziękowania

Kryminalista Brunon Hołyst

 8 maja 2013 r. w „Wiadomościach” TVP jedna z reporterek użyła w swoim materiale słów… kryminalista Brunon Hołyst (było to o godz. 19:39). Wpadka zaiste fatalna i kuriozalna, bo znany prawnik jest oczywiście kryminologiem (podpis w materiale był już poprawny: kryminolog prof. Brunon Hołyst), a pani redaktor najwyraźniej się przejęzyczyła. Znaczeń obu słów nie warto przytaczać, gdyż są one oczywiste, ale pośmiać się z tego – czemu nie?
 Trzeba jednak przyznać, że ten kryminalista był ledwo słyszalny i mogłem się przesłyszeć – może zrozumiałem, że profesor to kryminalistyk? Od razu zatem spróbowałem odnaleźć ten materiał na stronie „Wiadomości”, żeby się upewnić, ale… w żaden sposób nie udało mi się odszukać tego fragmentu. Czyżby przy wrzucaniu tego wydania „Wiadomości” na stronę została dokonana jakaś ingerencja?
 Dopiero w lipcu tego samego roku natknąłem się na stronie www.press.pl/wywiady na rozmowę z byłym dziennikarzem TVP Karolem Małcużyńskim, w której krótko, choć wyraźnie wspomina on o tej właśnie wpadce. A więc jednak dobrze słyszałem…
 Warto też wspomnieć, że w maju 2013 r. w serwisie gazeta.pl ukazał się artykuł, w którym pewien korepetytor opowiadał, jak to jeden z jego uczniów wyznał, że chce zdawać do szkoły ochrony i detektywów, bo chce być kryminalistą. Jak łatwo się domyślić, młody człowiek miał raczej na myśli, że chce zostać kryminologiem, ale ciekawsze jest to, czy teraz już coraz częściej oba te pojęcia będą mylone…



Czat z profesorem Bralczykiem

 Z braku odpowiedniejszego miejsca czy też działu zamieszczam tutaj coś w rodzaju anegdoty. Otóż kilka lat temu wziąłem udział w czacie ze znanym językoznawcą, prof. Jerzym Bralczykiem. Gdzieś tam natrafiłem na ogłoszenie, no i skusiłem się, czat miał się odbyć, jeśli dobrze pamiętam, w serwisie Onet.pl. Tak więc o ustalonej porze zalogowałem się pod jakimś ładnym pseudonimem, po czym wraz z innymi miłośnikami języka polskiego (zakładałem, że wszyscy zebrani nadają na tych samych falach) czekaliśmy, wymieniając jakieś uwagi. A czekaliśmy chyba dobry kwadrans, bo o tyle właśnie raczył się spóźnić profesor. Ale nic to, zima była, zaspy na drogach, każdemu wolno się nie wyrobić.
 I cóż, w końcu jednak rozpoczął się czat. Trwał ledwo pół godziny i przyznam, że był rozczarowujący. Bo i pytania były nieciekawe – na ogół pytano tylko „jak się to pisze” – i odpowiedzi lingwisty też jakieś takie niemrawe, często mocno lakoniczne. Nie stwierdziłem żadnej „chemii” między interlokutorami, jeśli tak można nazwać obie strony dyskusji. Dyskusja to też zresztą trochę za duże słowo. Najlepsze jednak zaobserwowałem już po zakończeniu czatu.
 Oto bowiem, kiedy profesor już się pożegnał, a pokój został wyłączony z moderowania, pojawiły się komentarze. I pierwsze trzy brzmiały tak:
 
Co? To już koniec?!
 
Kurwa, czemu to tak krótko trwało?!
 
Ja pierdolę, nie zdążyłem zadać pytania…
 No i co powiecie? Czyż nie rośnie serce, gdy widzi się taki pęd do wiedzy? Kiedy widzi się, jak ludzie garną się do spotkania z autorytetami! Jak bardzo im zależy, żeby poszerzać swoje horyzonty! Ja byłem wręcz ujęty prostolinijnością tych szczerych, młodych, słowiańskich dusz… A najzabawniejsze, że prof. Bralczyk być może czytał te wypowiedzi, bo gdzieś tam z boku wciąż było widać jego vipowską ikonkę, sygnalizującą, że nadal jest aktywnym użytkownikiem czatu.
  Tak czy owak, jeśli nawet powyższe cytaty są niezbyt dokładne (w końcu to było kilka lat temu – niestety nie pomyślałem wtedy, żeby zrobić zrzut ekranu), zapewniam, że w całości zachowałem sens tych kilku linijek. A na następny czat z brodatym profesorem stawiam się obowiązkowo!


Sekretne życie Waltera Mitty

 Czy ktoś zauważył, że jest to bardzo niefortunny zapis tytułu? Film ten miał premierę w naszych kinach w styczniu 2014 roku, a w tym samym miesiącu, nieco wcześniej, stacja Ale Kino+ wyemitowała wersję z roku 1947. I oba zostały tak samo zatytułowane: Sekretne życie Waltera Mitty. Spójrzmy więc: skoro nazwisko bohatera brzmi Walter Mitty, należałoby napisać: Sekretne życie Waltera Mitty'ego. Bo obecny zapis sugeruje, że postać nosi nazwisko Mitta – wtedy Mitty miałoby sens. Podobnie było w czerwcu 2023 roku, kiedy to do kin weszła Niezwykła wędrówka Harolda Fry, podczas gdy oczywiście powinna to być Niezwykła wędrówka Harolda Frya (żeby uzasadnić pisownię w dopełniaczu Fry, tytułowy bohater musiałby się nazywać Fra).
 Być może dystrybutorzy wyszli z założenia, że nie warto Polakom mieszać w głowach odmianą tych nazwisk. Może nawet wyciągnęli z zakamarków słownika regułę mówiącą, że niekoniecznie trzeba odmieniać nazwisko, gdy już odmieniliśmy imię – można np. napisać o Alu Pacinie, ale także o Alu Pacino. Tyle że w tym wypadku jest to typowe pójście po linii najmniejszego oporu, po prostu na łatwiznę. Bo omawiany tytuł wygląda najzwyczajniej w świecie źle, widać, że czegoś w nim nie dopatrzono. Aż się prosi, żeby odmienić w nim nazwisko tak jak w takich filmach: Śniadanie u Tiffany'ego, Przejrzeć Harry'ego, Sprawa Sharky'ego, a przede wszystkim: Tajemnica skarbu Butcha Cassidy'ego czy Przebudzenie: Historia Waltera Gretzky'ego. Zwłaszcza że nikt chyba nie ośmieli się napisać albo nakręcić biografii Johna Kennedy, tylko Kennedy'ego.



Czy i w jakich sytuacjach można zrobić komuś dobrze

 Ciekawe, czy któryś z językoznawców bądź miłośników polszczyzny zainteresował się już tym zagadnieniem. Sądzę, że jest ono dość nowe, dlatego raczej mało kto poświęca mu choć trochę uwagi, sam więc napiszę kilka słów. Oto bowiem od czasu do czasu ktoś używa wyrażenia zrobić dobrze w sytuacji niezwiązanej ze sferą erotyki, z której się wywodzi (nie będziemy tu przypominać, co tak naprawdę znaczy robić komuś dobrze). Raz jeden z odsyłaczy w portalu gazeta.pl głosił: Zrób sobie dobrze po włosku. Menu z Italii z niezawodnym deserem, z kolei felietonista „Super Expressu” napisał (20 V 2014 r.): Co to jest bezczelność? Bezczelność jest wtedy, kiedy jest się parlamentarzystą, stanowi się prawo i wykorzystuje się swoją pozycję, żeby tym prawem zrobić sobie dobrze. Nie zapominajmy też o kampanii reklamowej jednej z sieci sklepów z artykułami RTV i AGD, prowadzonej kilka lat temu pod hasłem: Robimy wam dobrze!
 Ba, sam też na tej stronie użyłem raz tego wyrażenia, ale gdy jeden z internautów zwrócił mi uwagę, że jest ono dość dwuznaczne, po chwili wahania przyznałem mu rację i zdanie poprawiłem (nie zdradzę, jak ono brzmiało, bo się wstydzę). Czy zatem mamy do czynienia ze zjawiskiem dewulgaryzacji, które stało się udziałem przymiotnika zajebisty? Kto wie, może jakiś lingwista w końcu opisze i zanalizuje ten problem, na razie jednak ja zamierzam w tym miejscu archiwizować najbardziej nietypowe i ciekawe przypadki nieseksualnego robienia dobrze.
 I oto inne przykłady. Znowu jest to „Super Express” (3 XII 2014 r.), gdzie jeden z dziennikarzy swój wstępniak zatytułował dramatycznie: Prezydent Tusk zrobi nam dobrze?, powtarzając tę frazę w dalszej części tekstu. Kto wie, czy nie był to ten sam autor, co poprzednio. Ponadto w dodatku do tej gazety o nazwie „Fokus na świat” (24 II 2016 r.) z okładki krzyczał tytuł jednego z artykułów o tematyce historyczno-naukowej: Kobiety robią nam dobrze! Z kolei w jednym z numerów „Angory” (październik 2015 r.) ukazała się rozmowa z dr. Wojciechem Bońkowskim, muzykologiem i chopinologiem, w której czytamy: Ale prowadzi do tego, że system jurorski nastawiony jest na to, by robić sobie dobrze. No proszę, więc nawet na salonach tak się mówi. Najnowszy wypatrzony przeze mnie przykład pochodzi z „Kuriera Szczecińskiego” (6 V 2016 r.), w którym w jednym z artykułów autor pisze: Sukarno triumfuje. W Indonezji zniszczył swoich wrogów i robi narodowi dobrze – stawia na gospodarkę, znacjonalizował wszystkie holenderskie firmy. I już całkowicie ostatni, „Angora” ze stycznia 2017 r., gdzie w swoim cotygodniowym felietonie Janusz Korwin-Mikke pisze: Więc ci ludzie mnie lubią, bo robię im dobrze (to coś o mieszkańcach jego hipotetycznej kamienicy).



por. jęz. PWN
Dmitry Glukhovsky w księgarniach

 W dziale „Pisownia” opisałem kłopoty z transkrypcją z języka rosyjskiego (z cyrylicy), lecz wydawało się, że są to w sumie dość odosobnione przypadki. Aż tu w maju 2014 roku na naszym rynku pojawiła się głośna książka pt. „Witajcie w Rosji”, autorstwa rosyjskiego dziennikarza (ponoć uznanego), Dmitrija Głuchowskiego. Książka jak książka, okładka jak okładka, ale co najlepsze – czy też raczej najgorsze – na okładce, oprócz tytułu, stoi jak byk: DMITRY GLUKHOVSKY. Toż to można się naprawdę przestraszyć samej okładki. Jaka szalona myśl nawiedziła wydawnictwo, żeby rosyjskie nazwisko, które zgodnie z ustalonymi zasadami językowymi powinno być od ręki przełożone „na nasze” jako Dmitrij Głuchowski (w oryginale: Дмитрий Глуховский), zapisać jako Dmitry Glukhovsky? Wedle zasad, jakie obowiązują w języku angielskim? Po co to, no, dlaczego tak? Przecież to zwykłe językowe barbarzyństwo. W opisie prasowym książki jest sformułowanie, odnoszące się do treści: Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. To samo, słowo w słowo, można powiedzieć o tym, co zrobiło wydawnictwo. Prawdziwa bomba. Jak się zresztą okazuje, inne powieści tego autora – „Metro 2033” i „FUTU.RE” – również zostały przez to samo wydawnictwo opatrzone tym pseudopolskim połamańcem. No tak, najważniejsze to zachować konsekwencję.

okładka

Celtic zdemoralizowany, a świat zdetronizowany

 Podobno ludzie mądrzy (tzn. swoim zdaniem mądrzy) często pouczają tych głupszych (tzn. swoim zdaniem głupszych), żeby nie używać słów, których znaczenia się nie zna. W sumie jest to całkiem niegłupia zasada, bo kiedy się ją łamie, wychodzą różne śmiesznostki i durnoty. Wypatrzyłem dwie takie.
 Jeśli chodzi o ścisłość, tę pierwszą zauważył pewien internauta. Po meczu Legia Warszawa – Celtic Glasgow (lipiec 2014 r.), zakończonym wynikiem 4:1, jeden z serwisów napisał: Suchej nitki na mistrzach Szkocji nie zostawił „Sky Sports”. „Celtic zdemoralizowany w Polsce” – głosi tytuł tekstu. Natychmiast zareagował internauta, apelując w komentarzu, aby dziennikarze nie używali tak pochopnie Tłumacza Google, bo przecież 'demoralised' po angielsku nie znaczy 'zdemoralizowany', tylko 'pozbawiony nadziei, pognębiony, przygnębiony'. Bo niby co miałoby znaczyć, że Celtic został zdemoralizowany w Warszawie? Że byli bezecni, perwersyjni, zepsuci, zdeprawowani? Ha, spostrzeżenie wydaje się całkiem słuszne, ale być może problem ma jednak drugie dno. Bo skoro, według naszych złotoustych komentatorów sportowych, drużynę można rozstrzelać, upokorzyć, ośmieszyć, zdemolować, zmiażdżyć, zmasakrować albo zamordować (!!!), to może można także i zdemoralizować?
 Z kolei w jednym ze znanych serwisów filmowych recenzent napisał w swoim tekście: Inteligentny scenariusz, pełen napięcia, ciekawych zwrotów akcji i błyskotliwych dialogów porusza w znaczący sposób problemy i obawy kobiet w zdetronizowanym przez mężczyzn świecie. No tak, tyle że tu nie powinno się znaleźć słowo zdetronizowany, bo to znaczy 'pozbawiony dotychczasowego dużego znaczenia, wysokiej pozycji'. Jedyne odpowiednie słowo to zdominowany, czyli 'mający przewagę nad czymś, opanowujący coś'. Świat, jak by na to nie patrzeć, z całą pewnością jest przez mężczyzn zdominowany, a nie zdetronizowany. I już.



Czy helikopter to śmigłowiec?

 Odpowiedź brzmi: tak, ale nie dla wszystkich. Słowniki od dawna nie pozostawiają wątpliwości, że są to synonimy, ale gdy mój znajomy na forum modelarskim nazwał AH-1 Cobrę helikopterem, rozpętało się piekiełko. Został wręcz zahukany przez gromadę mądrali, którzy uparcie twierdzili, że jedyna słuszna i poprawna nazwa to śmigłowiec. Bo helikopter jest bezsensownym zapożyczeniem (inne języki mają własne określenia), wiec narusza ono ustawę o czystości języka polskiego (sic!), bo jest to słowo lansowane od lat 90. ubiegłego wieku (ciekawe przez kogo?), no i przede wszystkim – śmigłowiec to jedyny prawnie usankcjonowany termin, ustalony w drodze jakiegoś tam rozporządzenia ministerialnego. Można zrozumieć, że gdzieś tam w przepisach Prawa Lotniczego statki powietrzne tego typu określa się wyłącznie jako śmigłowce, ale to przecież absolutnie nie wyklucza nazywania ich helikopterami, zwłaszcza w zwykłej konwersacji! Słowo śmigłowiec prawdopodobnie rzeczywiście przeważa w publikacjach fachowych, ministrowie czy wojskowi mogą sobie ustalać własną terminologię, jak im się podoba, ale nie zmienia to faktu, że helikopter już od dawna jest śmigłowcem i na odwrót. Przecież właśnie po to istnieją synonimy, aby wzbogacać język i nie dać mu się ograniczać do wąskiego zakresu słów. No i poza tym znajomy użył formy helikopterek – a spróbuj tu, szary człowieku, zdrobnić śmigłowiec
 Podobny problem (albo podobny ból pewnej części ciała…) miał czytelnik, który napisał do redakcji miesięcznika „Świat Wiedzy” (nr 8/2015) z prośbą o nieużywanie w artykułach słowa helikopter. Bo wojskowi eksperci nigdy go nie używają na konferencjach, uważając, że jest ono niepolskie. Redakcja na szczęście wykazała się zdrowym rozsądkiem i uprzejmie, acz stanowczo z czytelnikiem się nie zgodziła, zapowiadając, że nadal w piśmie będzie konsekwentnie używać obu nazw. Choćby po to, by uniknąć powtórzeń. Brawo.


por. jęz. PWN
artykuł
Pan Cierlic czy pan Cierlica?

 O tym, że odmiana nazwisk nagminnie sprawia Polakom problemy, obszernie piszę w haśle poświęconym właśnie nazwiskom. Tutaj omówię typową sytuację, w której redaktor poczytnego pisma również nie poradził sobie z tym wyzwaniem.
 Oto w tygodniku „Angora” (nr 22/2015) red. Antoni Szpak, przytaczając w swoim felietonie personalia piszącego do niego korespondenta, nie zdołał ustalić właściwej formy odmiany jego nazwiska. Najpierw bowiem pisze on: Dziś z wielką przyjemnością odniosę się do listu Pana Michała Cierlica, a w dalszej części tekstu: Pyta mnie Pan Cierlica, czy… Jak zatem widać, przytoczone nazwisko jest użyte raz w dopełniaczu, a drugi raz w mianowniku – i za każdym razem brzmi ono tak samo, a zatem nie wiadomo tak naprawdę, jak nazywa się korespondent. Z pierwszego zdania wynikać może, że pan Michał nazywa się Cierlic (kogo? Cierlica, tak jak np. Dziedzic – Dziedzica), a z drugiego już – że Cierlica (kto? Cierlica). Gdyby prawidłowe miało być to drugie, czyli Michał Cierlica, w pierwszym zdaniu powinna zostać użyta forma: Michała Cierlicy. To zupełnie tak, jakby napisać o Robercie Kubicy – bo przecież nie o Kubica, prawda?
 Przypuszczalnie redaktor po prostu się pomylił, bo też i nazwisko rzeczywiście nietypowe i można się przy jego odmianie nieźle „zakręcić”, ale z pewnością warto ten przypadek opisać (i błąd sprostować), żeby podkreślić, że takie wpadki zdarzają się nawet mistrzom pióra.



Witamy w panelu swoich filmów

 Wcześniej opisany został przypadek pewnego kinomana, który bardzo źle (ale w sposób bezspornie zabawny) użył zaimka dzierżawczego swój. Okazuje się, że ten sam problem wystąpił też w pewnym znanym serwisie filmowym. Otóż po zalogowaniu się na konto i przejściu do działu najwyżej ocenionych filmów pojawia się informacja: Witamy w panelu swoich filmów. Redakcja nie spostrzegła, że został tu niewłaściwie zastosowany zaimek swój, przez co komunikat stał się niezbyt sensowny. Jest to bowiem tak, jakby np. na cmentarzu witało nas ogłoszenie: Witamy na grobach swoich bliskich. A przecież, z punktu widzenia cmentarza, to są groby n a s z y c h bliskich, nieprawdaż? Poprawnie zatem powinno być tak: Witamy w panelu twoich filmów lub: Witaj w panelu swoich filmów lub: Witaj w panelu twoich filmów, gdyż są to, jak by nie patrzeć, filmy „moje”, czyli te, które ja oceniłem i z których ułożyłem listę.
 W zasadzie cała ta sprawa to zaledwie komiczny drobiazg i nie ma za bardzo o co kruszyć kopii. Zasygnalizowałem ten problem na forum serwisu, ale nie spodziewam się jakichś zmian. Niech tam sobie mają to, co mają i piszą, jak chcą. Choć oczywiście miło byłoby zobaczyć, że błąd został poprawiony. Dodam tylko, że po wejściu do innego działu pojawia się komunikat, w którym podobnego byka już na szczęście nie ma: Witamy w panelu filmów użytkownika X.
 Okazuje się w dodatku, że nieumiejętne użycie tego zaimka może prowadzić do całkowicie absurdalnych efektów językowych. Oto na jednym z forów erotycznych jakiś użytkownik założył temat, w którym ogłosił: Jestem ciekawy opinii starszych, dojrzałych kobiet na temat wyglądu i rozmiaru swojego kutaska. Dziękuję i pozdrawiam. Po czym wkleił zdjęcie… swojego penisa. Rzeczywiście swojego, a nie należącego do wpomnianych starszych, dojrzałych kobiet, co wynikało z jego wypowiedzi. Bez cienia wątpliwości powinien tam użyć zaimka mojego, wówczas jego wypowiedź nie byłaby tak komicznie dwuznaczna.


panel

Pogarda do polszczyzny czy jednak dla polszczyzny?

 Pewnego razu zauważyłem, że znajomy forumowicz użył na swojej stronie (jest copywriterem) sformułowania: pogarda do polszczyzny. Zastanowiło mnie to, gdyż uważałem, że powinno się tam znaleźć „dla”, a nie „do”, i rzeczywiście, w słowniku poprawnej polszczyzny znalazłem definicję: Pogarda dla kogoś, dla czegoś (nie: do kogoś, do czegoś). Skontaktowałem się z autorem strony, który uznał moje spostrzeżenie za ciekawe, lecz nie był do końca przekonany i uważał inaczej: że pogarda jest uczuciem, tak jak miłość, a przecież miłość odczuwa się do kogoś, a nie dla kogoś, tak samo jak niechęć czy nienawiść. W dodatku można się przecież odnosić do kogoś lub czegoś z pogardą. Ciekawe, prawda? Kto tu zatem miał rację? Napisałem w tej sprawie do szczecińskiej poradni językowej i uzyskałem taką oto odpowiedź:
 To, że pogarda i miłość są uczuciami, to nie oznacza, że obowiązują w ich użyciu te same zasady gramatyczne. Są to różne wyrazy, opisujące różne rodzaje relacji i wobec tego tworzą odmienne konstrukcje. Innymi słowy to, że samolot i statek są środkami transportu, nie sprawia, że skoro mówimy „wsiąść do samolotu”, to powinniśmy mówić „wsiąść do statku”. Miłość jest do kogoś, ale pogarda dla kogoś (podobnie jak mamy litość dla kogoś, miłosierdzie dla kogoś itd.). Nie ma też znaczenia, że mówimy „odnieść się do kogoś z pogardą”. Tutaj „do” tworzy konstrukcję z czasownikiem „odnieść” a nie z rzeczownikiem „pogarda”. (dr Rafał Sidorowicz)
 I voilà! Proste wyjaśnienie, czyż nie? A więc miałem rację, z czego bardzo się cieszę (lubię mieć rację), odpowiedź z poradni podesłałem również znajomemu, który na stronie wprowadził poprawkę (choć oczywiście nie musiał), ale – tylko w jednym miejscu, w dwóch innych już nie. Zapewne przez przeoczenie, lecz nie naciskałem już więcej… Niezależnie od rozwiązania całej tej sprawy nikomu nie życzę uczucia pogardy dla – czy nawet do – własnego języka ani żadnego innego i mam nadzieję, że rozważania na te tematy pozostaną jedynie na poziomie akademickim.



Ekranizacja powieści Ira'ego Levina

 Upodobanie Polaków do ozdabiania wszelkich obcych nazw zbędnymi apostrofami objawiło się również w jednym z haseł w polskiej Wikipedii. Oczywisty błąd polegał na tym, że męskie imię Ira [wym. 'ira' lub 'ajra'] przybrało w dopełniaczu postać Ira'ego, a powinno: Iry. Wypatrzyłem tego byka pod koniec czerwca 2015 r. i poprawiłem, a po kilku dniach poprawka została zaakceptowana i teraz możemy przeczytać: Ekranizacja powieści Iry Levina. Miejmy nadzieję, że nikt już nie będzie przy tym grzebał.


Przebierać z nogi na nogę

 13 lipca 2015 r. jeden z internetowych artykułów poinformował o zbliża- jącym się spotkaniu sondy New Horizons z planetą karłowatą Plutonem. Artykuł był bardzo rzetelny i z tego powodu doceniony przez większość komentatorów, ale w tej beczce miodu trafiła się łyżka dziegciu. Tekst zatytułowany był bowiem: O 13.49 po raz pierwszy w historii sonda zobaczy z bliska tak odległy świat! Tak, to powód, by przebierać z nogi na nogę! Spójrzmy, co poszło nie tak.
 Otóż w niewłaściwy sposób użyto tu pewnego frazeologizmu. Napisano: przebierać z nogi na nogę, a jest to oczywisty bezsens, bo doszło tu do tzw. kontaminacji, czyli konstrukcji powstałej w wyniku nieświadomego, niecelowego skrzyżowania dwóch poprawnych połączeń frazeologicznych o zbliżonym znaczeniu. Można bowiem albo przebierać nogami, albo przestępować z nogi na nogę, ale – przebierać z nogi na nogę? W żadnym wypadku!
 Wyjątkowym niezrozumieniem tego zagadnienia wykazał się zaś internauta, który w pirackim serwisie zatytułował jeden z plików: Film, który łamie za serce. Być może nastąpiła tu mała literówka, ale prawdopodobne jest, że zostały skrzyżowane – i to w bardzo karkołomny sposób – dwa wyrażenia: łamać serce oraz łapać za serce.
 Frazeologizmy cechują się tym, że stałość ich składu słownego należy traktować bardzo rygorystycznie. Poszczególnych elementów nie można ani usuwać, ani wymieniać, ani dodawać, ani też, jak w omawianym przypadku, łączyć. Bo wówczas wychodzą rzeczy niezrozumiałe, śmieszne, dziwaczne, kuriozalne. A na to mogą sobie pozwolić jedynie świadomi użytkownicy polszczyzny, jak np. reżyser Stanisław Bareja, który w roku 1974 swoją komedię zatytułował: „Nie ma róży bez ognia”. Jak widać, tytuł powstał z połączenia dwóch utartych wyrażeń: nie ma dymu bez ognia oraz nie ma róży bez kolców. My jednak, zwykli ludzie, raczej nie mamy powodu, aby majstrować przy sentencjach, powiedzeniach i przysłowiach. Chyba że świadomie chcemy narobić bigosu.



Od 11 lat jestem nieczynnym politykiem

 Pod koniec września 2015 r. powiedział tak jeden z byłych polityków (K.J.) w oświadczeniu na temat ciążących na nim zarzutów prokuratorskich. I kto wie, czy nie strzelił przy tym zabawnej gafy. Nieczynny bowiem oznacza (według słownika) 'niefunkcjonujący, nieuruchomiony' i odnosi się np. do telefonu, windy, cegielni. Czyli, jak widać, nieczynne może być jakieś urządzenie lub też użyteczny dotąd budynek (skoro cegielnia, to zapewne także magiel, pralnia, sklep itp.). Ale czy nieczynny może być człowiek? Wydaje się, że nie, ale być może słownik nie wspomina o takiej możliwości, uznając ją za dopuszczalną, lecz zbyt rzadko stosowaną. Na razie jednak wychodzi na to, że byłemu posłowi przytrafiła się komiczna wpadka językowa, bo miał oczywiście na myśli, że od 11 lat nie jest już czynnym politykiem, a wyszło, że obecnie funkcjonuje jak źle działające urządzenie. Cóż, może to i prawda.


Młoda wynalazca

 W tym samym miesiącu w jednym z internetowych artykułów pojawiła się informacja: Olga Malinkiewicz – młoda wynalazca przyniesie Polsce ogromne zyski. Zaledwie jeden komentator zauważył, że o wiele odpowiedniejszym określeniem byłaby wynalazczyni, gdyż jest to pełnoprawna żeńska forma od słowa wynalazca. To dość znany problem w naszym języku, kiedy słowo w rodzaju męskim nie ma swojego odpowiednika w żeńskim, wystarczy przypomnieć sobie kierowcę, który jak dotąd nie stał się kierowczynią, nie bardzo da się też panią Olgę nazwać naukowczynią, nadal musi być naukowcem. Ale w tym przypadku sprawa jest bardzo prosta: mamy piękne słowo wynalazczyni i powinniśmy z niego korzystać, bo młoda wynalazca to na razie wyraźna (i śmieszna) niezgrabność stylistyczna.
 Jak dotąd tego typu derywatów (wyrazów pochodnych) od męskich form doczekały się tylko takie słowa, jak: sprzedawczyni, mistrzyni, zdobywczyni, władczyni, monarchini, znawczyni, wychowawczyni, następczyni, zastępczyni, członkini, bywalczyni, dawczyni, chlebodawczyni, pracodawczyni, bogini, potomkini, ochmistrzyni, gospodyni, dozorczyni, winowajczyni, znalazczyni, radczyni, doradczyni, spadkobierczyni, mówczyni, naśladowczyni, rozmówczyni, cudotwórczyni, wyznawczyni, obrończyni, twórczyni, odtwórczyni, zwyciężczyni, pogromczyni, strzelczyni, krawczyni, sprawczyni, zbawczyni, zdrajczyni, morderczyni, zabójczyni, samobójczyni, dzieciobójczyni, przestępczyni i – właśnie wynalazczyni. Może aż tak obszerna wyliczanka nie jest zbytnio potrzebna, ale – jakaż to przyjemność z wertowania słowników!


por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
Jego puście, a mnie podniecie

 Są takie słowa, dość trudne do napisania i wymówienia nawet dla Polaków (obcokrajowcom próbującym je poznać to już w ogóle można tylko współczuć), które mimo wszystko wypadałoby choćby zapisać poprawnie. Po to przecież są słowniki, żeby sobie z tym poradzić. Mowa tu o czasowniku puścić, który w trybie rozkazującym przybiera postać puść – z tym chyba nikt nie ma kłopotu – a w liczbie mnogiej tego trybu jest to puśćcie. Bez względu na to, w jaki sposób się to wymawia (kto wie, może dopuszczalna jest wymowa uproszczona, czyli bez pracowicie wyartykułowanego „śćcie”), w pisowni nie można opuścić żadnej litery. Nie wyłączając „ć”. A czasem niektórzy tak piszą.
 Oto bowiem w komiksie „Festiwal czarownic” z serii o przygodach Kajka i Kokosza mamy słowa Hegemona: Jasne, że był. Nie puście mu tego płazem. Jak widać, autor Janusz Christa, doskonale przecież posługujący się językiem polskim, popełnił niewielki, lecz istotny błąd, zapewne przez przeoczenie (w pozostałych komiksach tego cyklu omawiane słowo występuje już bez wpadek). Zauważmy jednak, że od czasu do czasu przytrafiały się autorowi inne lapsusy, jak np. kiedy Kokosz mówi o smoku Milusiu: Nie pozwolimy dręczyć nasze maleństwo (zamiast naszego maleństwa) albo gdy Marzan, dziki człowiek gór, wciąga potężny chaust powietrza (zamiast haustu)…
 Z kolei w „Gigantach”, komiksie z serii o Thorgalu, wódz tytułowych olbrzymów mówi: Zawiążcie mu oczy i wypuście szczura. Tu już mamy ewidentną wpadkę tłumacza, który również „połknął” jedną literę. Mało tego, w TVN-owskich „Faktach” (6 VII 2015 r.), gdy jeden z materiałów wspomagany był napisami, pojawiła się taka oto linijka dialogu: Ma kajdanki. Puście go! Czyli znowu coś zjadło ważną literę.
 To samo znajdziemy też w „Harrym Potterze i Komnacie Tajemnic” – Puście mnie, muszę mu dołożyć – w powieści „Sto milionów dolarów” L. Childa – Jack Reacher mówi tam: Przepuście nas – oraz w jednym z wydań „Mistrza i Małgorzaty” M. Bułgakowa: Przepuście go do telefonu – polecił lekarz sanitariuszom (w dalszej części już jest poprawnie: Przepuśćcie, obywatele i za chwilę Przepuśćcie, Sofio Pawłowna). W tych przykładach poprawna pisownia powinna być oczywiście taka: puśćcie, wypuśćcie, przepuśćcie. Trudne, ale wykonalne. Na koniec jeszcze kwiatek z forum erotycznego, na którym ktoś dramatycznie zaapelował: Podniecie mnie! Jak widać, wystąpił tu błąd tego samego typu, w którym opuszczono głoskę „ć”. Powinno być, rzecz jasna, podniećcie, a czy inni użytkownicy forum rzeczywiście go podniecili, to już jest temat na zupełnie inną historię…



Wieczne kłopoty z apostrofami

 O apostrofach piszę w jednym z haseł na niniejszej stronie. W tym miejscu zaś opiszę w kilku słowach, jak wielkie mają problemy z używaniem tego znaku redaktorzy pism. Mowa tu o wydawnictwie „Świat na Dłoni Extra – 66 największych skandali gwiazd srebrnego ekranu” (zima 2016 roku).
 Pisemko ładnie wydane, do poczytania jest 98 stron tekstu, mnóstwo fotografii, historii i ciekawostek z życia gwiazd, całkiem zajmujących, mimo że utrzymanych w mocno plotkarskim tonie. Ale, jak to często bywa, cała para poszła w formę, a nie treść. A ściślej: mocno zaniedbana została korekta. Spójrzmy bowiem, co można tam znaleźć.
 Mamy na przykład totalną nieznajomość odmiany nazwiska Ince. W dopełniaczu powinno ono mieć postać Ince'a, lecz w piśmie przybrało ono formę Incego oraz Ince'go, powtórzoną kilkakrotnie. Dalej mamy Ray'a Raymonda (zamiast Raya), Sergia Leona (zamiast Sergia Leonego), jest także mowa o rodzinie Fond'ów zamiast Fondów (mimo że dalej w tekście użyto poprawnej formy). Jak widać, istny groch z kapustą. Ponadto redaktorzy zaliczają wpadkę za wpadką, pisząc m.in.: Gablem, Gerem, Cruisem, Tatem, Monici – zamiast Gable'em, Gere'em, Cruise'em, Tate'em, Moniki. To tylko te najjaskrawsze przykłady.
 A co poza tym? Od czasu do czasu natrafić można na poważny błąd rzeczowy. W magazynie piszą np., że Kirsten Dunst za rolę w filmie „Wywiad z wampirem” była nominowana do Oscara i zdobyła Złoty Glob, co jest grubą przesadą, gdyż otrzymała tylko nominację do tej drugiej nagrody. Do tego „Braveheart: Waleczne serce” otrzymał ponoć 5 Oscarów z 20 nominacji. Ta pierwsza liczba akurat się zgadza, lecz druga to już ewidentna pomyłka, gdyż film dostał tych nominacji „tylko” 10 (dwudziestu nigdy żaden film nie zdobył, rekord to 14). Ale mniejsza z tym. Co się wydrukowało, to się wydrukowało, nie pozostaje nic innego jak życzyć czytelnikom – mimo wszystko – przyjemnej lektury, a autorom – skorzystania z usług profesjonalnego korektora przed wydaniem następnego pisma z tej serii.



Problem z myślnikami

 W tym miejscu pokrótce omówię pewien problem językowy, z którym czasem nie radzą sobie piszący, a z którym spotkałem się ostatnio podczas lektury jednego z magazynów popularnonaukowych. Otóż w miesięczniku „Świat na Dłoni” (marzec 2016 r.) znalazło się zdanie będące odpowiedzią redakcji na list czytelnika: Życzymy przyjemnej lektury tego – oraz innych – naszych wydań. Spójrzmy, w czym rzecz. Zastosowano tutaj myślniki zamykające z obu stron dopowiedzenie czy też wtrącenie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że zrobiono to w niezbyt fortunny sposób. Chodzi bowiem o to, że jeśli chcemy umieścić w zdaniu dodatkową informację, wydzielając ją właśnie myślnikami, musi się to odbyć bez szkody dla całego zdania, innymi słowy: po usunięciu takiego fragmentu zdanie powinno zachować logiczną konstrukcję. Tak się jednak nie stało, przekonajmy się dlaczego.
 Jeśli usunąć lub pominąć dodany fragment, czyli oraz innych, zdanie będzie wyglądało tak: Życzymy przyjemnej lektury tego naszych wydań. Nie jest to sensowne, prawda? Pomimo dobrych zapewne chęci piszącego redaktora wystąpił błąd składniowy, czyli po prostu zdanie zostało źle zbudowane, wyraźnie kuleje jego gramatyka. Aby się upewnić co do tego przypadku, napisałem do prestiżowej Poradni Językowej PWN z prośbą o wyjaśnienie i wkrótce otrzymałem odpowiedź (patrz: link ponizej), która potwierdziła moje wątpliwości. I nurtuje mnie tylko jeszcze jedna kwestia, na którą zabrakło miejsca w pytaniu do poradni: a gdyby tak usunąć myślniki, to czy zdanie nie byłoby wtedy również logiczne? Wydaje mi się, że tak.


por. jęz. PWN
Jak się właściwie pisze – Irak czy Iran?

 Znamy ten króciutki dowcip, prawda? Czasem to pytanie zadaje blondynka, a czasem studentka. W rzeczywistości chyba nikt nie myli tych dwóch państw, a w każdym razie nie ma kłopotów z pisownią ich nazw. Mimo to niedawno wypatrzyłem coś ciekawego…
 W tygodniku „Angora” (nr 12/2016) ukazał się niewielki artykuł o Babaku Zandżanim, irańskim miliarderze skazanym na śmierć w swoim kraju za korupcję i nadużycia finansowe. Cóż, dura lex, sed lex… Artykuł jest przyozdobiony artystycznie łopoczącą flagą Iranu, w samym tekście co rusz jest wymieniana nazwa tego kraju, ponadto jest mowa też o irańskich pieniądzach, irańskiej ropie, irańskim kodeksie karnym, irańskiej gospodarce oraz irańskim ministrze ds. ropy. Wszędzie Iran, bez cienia wątpliwości. Ale na samym początku tekstu znalazła się też informacja o tym, że Zandżani jest… jednym z najbogatszych ludzi w Iraku! Nie do wiary, prawda? Jest bardzo wątpliwe, żeby naprawdę chodziło o ten właśnie kraj, więc w grę wchodzi jedynie pomyłka autora tekstu. Pomyłka ta jest jednak o tyle wyraźna, że przecież pół biedy, gdyby autor użył jedynie błędnej formy mianownikowej, czyli w słowie Iran wstawił „k” zamiast „n”. Tutaj mamy odmianę całego słowa – jest w Iraku, a powinno być w Iranie
 Tak czy owak, nie ma oczywiście potrzeby kpić z autora czy też zarzucać mu nieznajomości tematu, gdyż jest to ewidentnie zwykły lapsus. Na tyle jednak zabawny, że warto go opisać i pośmiać się trochę, no i – być może na tej podstawie stworzyć nową wersję dowcipu…



Czy Jamala z Ukrainy zakosztuje w podobnym sukcesie?

 Wkrótce się przekonamy… Tak oto retorycznie spytał w swoim artykule (w nawiązaniu do eurowizyjnego, legendarnego sukcesu zespołu ABBA) autor zajmujący się tematyką muzyczną w tygodniku „Angora” (nr 23/2016). I nie jest to zbyt prawidłowo postawione pytanie. Dlaczego? Otóż jak wyjaśnia słownik języka polskiego, a potwierdza to słownik poprawnej polszczyzny (oba PWN), kosztować, skosztować lub też zakosztować można tylko coś albo czegoś – nie w czymś. To zupełnie tak samo, jakby powiedzieć, że ktoś skosztuje w czymś, a to oczywista niezgrabność stylistyczna. Pytanie powinno zatem brzmieć: Czy Jamala z Ukrainy zakosztuje podobnego sukcesu?, gdyby zaś autor chciał jednak użyć formy w czymś, powinien użyć jakiegoś zamiennika dla omawianego czasownika, np. zasmakować lub rozsmakować się. Znaczenie tych słów jest może nieco inne, niż zakosztować, ale jeśli taka byłaby wola autora, to proszę bardzo: Czy Jamala z Ukrainy zasmakuje (rozsmakuje się) w podobnym sukcesie?


Film reżysera „Obecności” oraz „Naznaczony”

 Cóż za stylistyczny potworek, nieprawdaż? Co bardziej wyrobieni kinomani od lat mają spory ubaw z powodu niechlujstwa naszych dystrybutorów filmowych, którzy nie dość, że często tworzą wołające o pomstę do nieba polskie tłumaczenia zagranicznych tytułów, to jeszcze czasem strzelają zwykłe byki językowe. Tak jest i w tym przypadku. W lipcu 2016 roku, gdy w polskich kinach pojawił się horror „Obecność 2”, na ulicach miast można było oglądać zapowiadające go plakaty z takim właśnie hasełkiem: Film reżysera „Obecności” oraz „Naznaczony”. I można się tylko zastanawiać, czy autor tej linijki przyspał, czy jakiegoś psikusa spłatał mu edytor tekstów, czy może autorów było dwóch i po prostu nie mogli dojść do porozumienia, jak to zapisać. A zapisać należało oczywiście tak: Film reżysera „Obecności” oraz „Naznaczonego”, gdyż żadne reguły naszego języka nie zezwalają na pozostawienie tych tytułów bez odmiany, nie mówiąc już o tym, żeby tylko jeden z nich.
 Podobna sytuacja była wcześniej z filmem „Loft”, gdzie na plakacie widniało hasło: Thriller producenta „Matrix” i „Sherlock Holmes”. Można było oba te tytuły ładnie odmienić w dopełniaczu, ale cóż, najwidoczniej ważniejsze było, aby były one wyraźnie i bez błędów wyeksponowane w swej podstawowej postaci.


plakat 1

plakat 2

„Zagranicą” wciąż straszy!

 W dziale pisowni opisałem przypadek zwrotu za granicą, często pisanego błędnie jako zagranicą. Podałem przy tym przykład nieuzasadnionego uporu pewnego dziennikarza ze znanego ogólnopolskiego tygodnika sportowego, który za nic nie chciał przyjąć do wiadomości, że popełnia błąd. Okazuje się, że wśród dziennikarzy sportowych nadal można znaleźć takich, którzy mają z tym zwrotem problemy. W „Kurierze Szczecińskim” (z dn. 5 VIII 2016 r.) autor podpisujący się jako Były Junior strzelił w swoim cotygodniowym felietonie aż trzy takie byki: Błyskają nam zewsząd w oczy sumami, za jakie zostali sprzedani zagranicę; Warto sobie przypomnieć, ile to było gadania na temat furory, jaką zrobią zagranicą; Reszta wróciła do kraju, żeby się „odbudować”, albo dogrywa ogony zagranicą. Nie były to zresztą jedyne lapsusy w tym tekście ani też w jego poprzednich. Korekta zaspała czy w ogóle jej nie ma?


Wpadki zdarzają się najlepszym…

 …a tym razem przytrafiła się nie byle komu, bo dr hab. Katarzynie Kłosińskiej, prowadzącej prestiżową Poradnię Językową PWN. 12 listopada 2016 roku w odpowiedzi na jedno z pytań pani profesor popełniła jeden z najczęst- szych błędów, jakie występują w polszczyźnie. Napisała bowiem: Tak więc to nie pocałunek jest gorzki, a wódka, która dzięki pocałunkowi ma bardziej smakować. Widać, gdzie tkwi błąd? Oczywiście, w sformułowaniu to nie pocałunek jest gorzki, a wódka – zamiast spójnika a powinny być tu zastosowane ale, lecz lub tylko. Hasło poświęcone temu problemowi już dawno temu zamieściłem na niniejszej stronie.
 Rzecz jasna, nie jest moją intencją złośliwe wytykanie błędu ani ubaw z gapiostwa autorytetu, lecz jedynie zwrócenie uwagi, że językoznawca też człowiek i jemu również zdarzają się lapsusy. W Poradni PWN drobne omyłki, najczęściej literówki, czujne oko może wypatrzyć już od dawna, ale zdecydowanie nie warto robić z tego afery.


porada

Ciężka rywalka

 1 lutego 2017 roku w dzienniku „Kurier Szczeciński” jeden z felietonistów pastwił się nad wypatrzoną przez siebie w innej gazecie wpadką. Był to tytuł, który, jak sam określił, „dobił” go: Radwańska będzie miała ciężką rywalkę. Spuentował to tak: To znaczy co, grubaskę jakąś? Kloca o wadze sto kilo? Ciężkiego rywala to mógł mieć Gołota.
 Dziennikarz miał oczywiście całkowitą rację, ponieważ już od dłuższego czasu określenie ciężko, ciężki jest nadużywane i dziś mało kto stosuje takie przymiotniki, jak trudny, niełatwy, skomplikowany itp. Wszędzie zamiast nich używany jest (często bez cienia pomyślunku) właśnie ciężki, co prowadzi do mało akceptowalnych sytuacji, gdzie staropolskie określenie twardy orzech do zgryzienia zamienia się w ciężki orzech do zgryzienia. Ciężki, czyli jaki? Kilogramowy? Toć to szczęka nie obejmie takiego okazu!
 Ale to nie koniec pojedynków z ciężką rywalką. Na stronie naTemat.pl znalazłem rozmowę z Wojciechem Fibakiem, w której mówi on o siostrze „Isi”: Będzie ciężko. Szczególnie Uli. Ona już w pierwszym pojedynku ma ciężką rywalkę. Jak widać, najpierw interesującego nas słowa użył w prawidłowy sposób, a chwilę później – hulaj dusza, piekła nie ma. Z kolei na forum poświęconym siostrom Radwańskim cytowana jest wypowiedź naszej najlepszej tenisistki: Miałam bardzo ciężką rywalkę jak na pierwszą rundę. Hmm, skoro „Isia” sama mówi, że jej rywalka była ciężka, to może rzeczywiście to prawda? W końcu to wiadomość z pierwszej ręki!



Charles to nie to samo co Charles

 Na początku lutego 2017 roku kompromitującą wpadkę zaliczył serwis edziecko.pl, który zaproponował swoim czytelnikom quiz językowy. Jedno z pytań wymagało zaznaczenia poprawnej odpowiedzi na pytanie, czy pisze się Charles'a de Gaulle'a, Charlesa de Gaulle'a, czy Charlesa de Gaulla. Właściwą odpowiedzią powinna być ta pierwsza, lecz jakież było moje zdumienie, kiedy w podsumowaniu wyników wyświetliło mi się, że popełniłem błąd, gdyż powinienem był zaznaczyć Charlesa de Gaulle'a. Nie do wiary, ale w quizie za poprawne uznano coś, co zawiera oczywistą omyłkę!
 Spójrzmy zatem. Nazwisko Charles de Gaulle jest francuskie, zatem imię wymawia się nie [czarls], tak jak w języku angielskim, lecz [szarl]. W angielskim piszemy Charlesa, ponieważ w wymowie słyszymy głoskę „s”, zatem odmiana tego imienia nie nastręcza żadnych trudności. Inaczej jest jednak w jego francuskiej wersji; ponieważ „s” jest tam nieme, ostatnią słyszalną głoską jest „l”, a żeby to poprawnie oddać w naszej pisowni, należy po „s” postawić apostrof: Charles'a [szarla]. To samo dotyczy oczywiście pozostałych przypadków deklinacji: Charles'owi [szarlowi], Charles'em [szarlem], Charles'u [szarlu]. Niezależnie jednak od tego, czy twórcy quizu wykazali się dyletanctwem, czy tylko popełnili oczywistą omyłkę, wpadka jest fatalna, gdyż dotyczy dziedziny, w której każda litera i każdy najmniejszy znak jest ważny, a to jest naprawdę trudne do zaakceptowania…


quiz

Ile palców w tylnich łapach kota?

 To kolejny błąd, który można było zauważyć w jednym z internetowych quizów (w kwietniu 2017 r.). Chodzi oczywiście o to, że nie istnieją słowa takie, jak tylni, tylnie, tylnich, jedynie tylny, tylne, tylnych itp. Nie zachodzi tu bowiem żadna analogia ze słowem przednie, w którym następuje zmiękczenie głoski „n”. W tym pytaniu lapsus został popełniony trzykrotnie – czyżby w nadziei, że spełni się stare powiedzenie o tym, że kłamstwo powtórzone wiele razy stanie się prawdą?

quiz

To nie żulik i nie ulik, lecz wesoły hydraulik

 Dziwaczne hasełko, nieprawdaż? Pochodzi ono z powieści S. Kinga „Bastion” i jest w niej właśnie hasłem reklamowym pojawiającym się w jednej ze stacji radiowych. Rzecz w tym, że tłumacz najwyraźniej poszedł po linii najmniejszego oporu i żeby zachować poczucie rytmu tegoż hasła, użył w nim słowa hydraulik, które… to poczucie rytmu tak naprawdę zaburza! Spójrzmy. Pierwsza część tekstu (To nie żulik i nie ulik) składa się z ośmiu sylab, druga natomiast (lecz wesoły hydraulik) już tylko z siedmiu, ponieważ słowo hydraulik zawiera trzy sylaby, a nie, jak wiele osób sądzi, cztery (wspomniałem o tym w haśle „akcent”). Akcent powinien bowiem padać na 'drau', a nie na 'u', a w takim razie nie da się omawianego hasła rytmicznie wyartykułować, gdyż będzie odczuwalny wyraźny fałsz. Ale cóż, jeśli przymknąć na to oko i uznać, że hydraulik jest słowem czterosylabowym, wszystko powinno czytelnikowi grać.


O latryznizmie słów kilka

 Nieco wyżej wspomniałem o wpadce w Poradni Językowej PWN, a jakiś czas później wypatrzyłem tam kolejną, tym razem dość zabawną. Otóż jedna z odpowiedzi Poradni dotyczyła pewnego latynizmu, czyli zwrotu wywodzącego się z łaciny. Popełniono jednak błąd i w nagłówku porady napisano o… latryznizmie. Nie bardzo wiadomo, co miałoby owo słowo znaczyć, w dodatku na pierwszy rzut oka można się w nim dopatrzyć jeszcze komiczniejszego latrynizmu. Oczywiście nie ma najmniejszej potrzeby dzielenia włosa na czworo i wyzłośliwiania się, w końcu – wpadki zdarzają się najlepszym… A lapsus na szczęście został poprawiony parę dni później.

porada

Obrazy ciągle żywe…

 Jak być może czytelnicy niniejszej strony zauważyli, wielką niechęcią (delikatnie mówiąc) darzę słowo obraz, czyli szeroko rozpowszechniony synonim filmu. Uważam je za tak paskudne, niewłaściwe, szkodliwe i niepotrzebne, że kiedy je widzę w tekście bądź słyszę, zmieniam się w demona, a z uszu wydobywają mi się kłęby dymu, jak pewnemu Stefanowi, gdy zaczynał myśleć o polityce (na rysunku Andrzeja Mleczki). Czemu dałem wyraz w odpowiednim haśle. Ale jak mam się nie bulwersować, gdy widzę taki kwiatek: Film uznano za najlepszy obraz, pochodzący z krótkiego podsumowania ostatniego rozdania Oscarów w „Super Expressie” z dn. 6 III 2018 r. To bez wątpienia jedno z najgorszych (nad)użyć tego słowa, z jakim się spotkałem.


Szacun wkracza na salony!

 W dziale „Ludzie piszą” wspominam o tym, jak pewien internauta wytknął mi, że na swojej stronie użyłem słowa szacun po tym, jak sam wytykam ludziom używanie słów kurde, zajefajnie czy facet. Skwitowałem to krótko: co ma piernik do wiatraka? Chodziło o to, iż opisuję wymienione przez niego słowa jako nadużywane, a sam jedno z haseł kończę dosadnym szacun, również często stosowanym (choć przeze mnie nieopisanym) i bez cienia wątpliwości pochodzącym ze slangu. Ale oto w „Kurierze Szczecińskim” z dn. 30 III 2018 r. jeden z artykułów zakończony został takim oto podsumowaniem: To budujące! Amatorzy off-road nie tylko przejęli się krytyką, ale potrafili się błyskawicznie zorganizować i posprzątać po sobie (a zapewne nie tylko po sobie). Szacun! Cieszymy się, że być może jest w tym także drobna zasługa naszej redakcji. Zatem, jak widać, nie tylko ja uważałem, że użycie wyrazu potocznego tam, gdzie z pozoru mało on pasuje, w pewnych sytuacjach nie zaszkodzi. I tego się trzymajmy.


Bojsko to nie wojsko

 O fatalnym akcentowaniu niektórych wyrazów (zwłaszcza muzeum, biblioteka, hydraulik, nauka, bijatyka) napisałem w haśle „akcent”, znalazło się tam też miejsce dla boiska. Przypomnijmy: absolutnie nie można tego słowa wymawiać bojsko (tak jak wojsko), tylko bo-is-ko lub bo-jis-ko, tak aby było słyszane 'is' albo 'jis' – a nie 'boj'. Tymczasem wynaturzone bojsko ma się coraz lepiej, także w środowisku piłkarskim, czego najlepszym przykładem była pewna konferencja prasowa z 3 IX 2018 r. Pojawił się na niej świeżo upieczony trener naszej reprezentacji piłkarskiej (J.B.) i z jego ust wydobyły się takie oto kwiatki: Musimy funkcjonować jako grupa nie tylko na bojsku, ale również poza bojskiem oraz Podstawowa rzecz to nasza postawa na bojsku. W zasadzie komentarz jest zbyteczny, bo gołym okiem było widać (gołym uchem słychać?), że pan trener wyraźnie nie miał pojęcia, jak wymawiać to słowo, albo tylko mu się wydawało, że miał. Tak czy inaczej wyszła, kolokwialnie mówiąc, straszna wiocha.

Obcy język polski

Nie po raz pierwszy „a” tam, gdzie nie powinno być

 W dziale słów używanych niewłaściwie jedno z haseł poświęciłem problemowi spójnika a, który notorycznie jest używany tam, gdzie go nie powinno być, zarówno w mowie, jak i w piśmie. Przypomnijmy: jeśli pierwszy człon zdania jest zaprzeczony, w drugim jako element przeciwstawny lub prostujący nie powinien wystąpić spójnik a, lecz tylko, ale, lecz. Błędnie użyty w ten sposób spójnik a może uczynić wypowiedź bezsensowną, a nawet niezrozumiałą, i po prostu tego typu wypowiedzi nierzadko stanowią poważne zaburzenie gramatyki naszego języka, choć niestety mało kto to zauważa. Ten rodzaj błędu można zaliczyć do czołowej dziesiątki najczęściej popełnianych w polszczyźnie.
 Zobaczmy, co w grudniu 2018 r. przytrafiło się portalowi Interia, i to w samym dobrze wyeksponowanym nagłówku. Napisano tam: Wszechświat wypełnia nie ciemna materia i ciemna energia a ciemny płyn, co stanowi wręcz rażące naruszenie wyżej opisanej zasady i w dodatku sprawia, że tak sformułowana wypowiedź wygląda i brzmi po prostu głupio. Najodpowied- niejszym słowem zamiast a byłoby lecz, przed którym w dodatku należałoby postawić przecinek. Ten przypadek smuci tym bardziej, że w dziale sportowym Interii od dłuższego czasu pisze się o Cristianie Ronaldzie, co stanowi godny pochwały przykład nieulegania powszechnej językowej ignorancji.


nagłówek

Przysłowiowe gówno

 Na niniejszej stronie nie założyłem przymiotnikowi przysłowiowy odrębnego hasła (na razie…), chwilowo jedynie poświęcę mu kilka słów w tym miejscu. A chodzi o to, że wyraz ten bywa używany często zupełnie bezmyślnie tam, gdzie go nie powinno być, przez co wychodzą nieraz przekomiczne kwiatki językowe. Najkrócej rzecz ujmując, poprzedza on najróżniejsze wypowiedzi niebędące wcale przysłowiami, powiedzeniami lub choćby utartymi zwrotami. Spójrzmy, co niegdyś wypatrzyłem w odmętach internetu i prasy: Ręka sama szuka przysłowiowego pilota; Znalazłem ten film w biedronkowym koszyku za przysłowiowe 4,90 zł; Z Felczaka na Kadłubka są przysłowiowe trzy przecznice (o tych trzech przykładach napisałem w październiku 2015 r. do „Językowej corridy” – odpowiedź ukazała się w „Kurierze Szczecińskim”). Konia z rzędem temu, kto przytoczy jakiekolwiek przysłowie o pilocie telewizyjnym, o kwocie 4,90 zł i o trzech przecznicach! Widać komizm takich wypowiedzi, prawda? Są one uznawane za błędy frazeologiczne i krótko mówiąc, jest to kupa śmiechu dla normalnych użytkowników polszczyzny. To jednak nie wszystko.
 Oto pewnego razu czytam powieść G. Mastertona „Martwi za życia”, a tam… uwaga, to nie żart: Zakładam jednak, że gdybym spojrzał w szklaną kulę, zobaczyłbym nadciągającą przysłowiową kolizję gówna z wentylatorem. Prawdziwa bomba! I nad tym wypada jedynie litościwie spuścić zasłonę milczenia, bo co tu można dodać, jak skomentować? W oryginale zapewne była mowa o powiedzeniu shit hits the fan, ale czy w polszczyźnie jest jego odpowiednik? Cóż, jeśli istnieje przysłowie o kolizji gówna z wentylatorem albo choćby o samym gównie, wtedy zwracam honor, posypuję głowę popiołem i zamykam stronę.


por. jęz. PWN
por. jęz. PWN
por. jęz. PWN


Szeryfoski kontra szeryfowski

 Będzie krótko. Otóż podczas lektury „Łapacza z Sacramento” Wiesława Wernica natrafiłem na dwie różne formy przymiotnika od słowa szeryf, z których tylko jedna była właściwa. Ta błędna pojawia się w dwóch zdaniach: Dlatego, że trochę się poznałem na szeryfoskiej pracy oraz Niekiedy za biurkiem, co już świadczyło o wyższym stopniu szeryfoskiej elegancji. Jak widać, występuje tam słowo szeryfoski, w którym brak litery „w”, zatem poprawnie utworzony derywat (wyraz pochodny) od szeryfa powinien brzmieć szeryfowski, co zresztą występuje w dalszej części książki, jest tam bowiem mowa o szeryfowskim pachołku, szeryfowskim areszcie i szeryfowskim budynku. Nie ulega zatem wątpliwości, że dwojaki zapis tego słowa wskazuje na czyjąś wyraźną niekompetencję – być może niegdyś napisał tak autor, a być może nie wyłapał tego korektor (czytałem nowe wydanie z roku 2017). Tak czy inaczej szeryfoski to lapsus tego samego rodzaju co burmistrzoski albo marszałkoski, co chyba widać gołym okiem.

por. jęz. PWN

Co to jest materac semantyczny?

 Odpowiedź na to pytanie zna chyba tylko pan Mateusz. Kim jest pan Mateusz? Już mówię… Oto 22 marca 2019 roku ukazał się w „Kurierze Szczecińskim” obszerny artykuł na temat pokazu „atrakcyjnych” produktów dla emerytów i ogólnie osób starszych. Główną atrakcją tego pokazu były materace o ponoć wyjątkowych właściwościach zdrowotnych, które prowadzący o imieniu Mateusz określał właśnie jako semantyczne. Przyjrzyjmy się temu słowu.
 Semantyczny to przymiotnik odnoszący się do terminu semantyka, który oznacza ogólnie 'naukę o znaczeniu wyrazów', tak więc mogą być np. związki semantyczne, warstwy semantyczne, teorie semantyczne, kategorie semantyczne itp. Ale materace?? Poszperałem trochę w sieci i nie znalazłem niczego, co by choćby z grubsza przypominało coś o nazwie materac semantyczny. Napisałem również do autora artykułu z prośbą o uchylenie rąbka tajemnicy: czy tym określeniem posługiwał się prezenter, czy może było to jego (dziennikarza) własne tłumaczenie jakiegoś angielskiego terminu. Lakoniczna odpowiedź brzmiała: tak mówił Mateusz. Czyli ten naciągacz.
 Tak więc trzeba odnotować, że na rynku neosemantyzmów pojawiło się coś nowego, choć na razie jeszcze, na szczęście, bez szerszego zasięgu. Cokolwiek chodziło po głowie naciągaczowi, gdy wymyślał takie określenie, nie było zbyt mądre, bo materac semantyczny to coś równie kuriozalnego jak, nie przymierzając, kołdra frazeologiczna, koc interpunkcyjny albo garnki ortograficzne. Czego to ludzie nie wymyślą, żeby wcisnąć swój towar…


materac

Jak nie nurka, to ptaszka

 Gdzieś tak na początku 2019 roku natknąłem się w sieci na artykuł w serwisie Kochamy Zwierzaki, w którym autorka pisała – jakżeby inaczej – o zwierzakach, w tym wypadku o wielorybach. I cóż w nim było takiego, że o tym wspominam? Ano, najciekawsze okazało się niestandardowe użycie słowa nurka oznaczającego… żeńską formę wyrazu nurek. Powiedzmy od razu: takiego słowa nie ma. O nurkującym mężczyźnie możemy powiedzieć nurek, ale nie możemy nurką nazwać kobiety. Bo nie i już. Bo taka forma się nie utworzyła i dlatego brzmi to co najmniej dziwacznie, a już na pewno dość komicznie. A autorka stosuje tę formę konsekwentnie, już w tytule mamy: Wieloryb podpływa do nurki i nie chce jej zostawić, dalej zaś jest to samo: W pewnym momencie do nurki podpłynął duży wieloryb oraz Wieloryb robił wszystko, aby ukryć nurkę, a ona zastanawiała się, dlaczego to robi. Autorka zapewne wyznaje pogląd, że wszystkie męskie określenia powinny mieć również swoje żeńskie formy, w tym przypadku jednak próba utworzenia takowej skończyła się sporym dziwactwem językowym. Dla porządku dodajmy, że rzeczownik nurka owszem, istnieje, ale jest to po prostu rzadsza forma nazwy norka, pospolitego drapieżnika z rodziny łasicowatych.
 O dziwo, na analogiczny przypadek natrafiłem podczas lektury „Księgi tysiąca i jednej nocy” pod redakcją Władysława Kubiaka. W jednej z baśni użyto nieistniejącej w naszym języku formy żeńskiej od ptaszek, czyli – ptaszka. Spójrzmy, czym oczarował nas tłumacz: I ujrzał płynący tam strumień, na brzegu zaś zobaczył białą ptaszkę; …i oto ujrzał, jak jakiś ptak sfrunął ku owej białej ptaszce i począł zalecać się do niej; W czarnym ptaku zaś rozpoznał zaklętego człowieka, którego królowa miłowała i dla którego sama zamieniła się w ptaszkę, po to, by ją mógł posiąść. W dalszej części tekstu słowo ptaszka występuje jeszcze kilka razy. Ciekawe, nieprawdaż? Tak czy owak wydaje się, że co wolno literatowi stylizującemu język, nie bardzo przystoi przeciętnemu użytkownikowi języka, dlatego też ptaszka w tekście literackim raczej nie przyprawia o zgrzyt zębów, a nurka w internetowym artykule już tak.
 O ptaszce jest mowa także w „Chłopach” Władysława Reymonta: (…) wciąż siedziała na jednym miejscu kiej ta zmartwiała ptaszka, której wybierą pisklęta.



Westerplatte kontra Westerplatte

 Będzie krótko. O niepoprawnej wymowie słowa Westerplatte z wyraźnie artykułowanym podwójnym końcowym „t” traktuje osobne hasło na niniejszej stronie. Tutaj jedynie poinformuję, że 5 lipca 2019 r. miałem okazję usłyszeć, jak w dwóch konkurencyjnych programach informacyjnych poradziły sobie z tym wyzwaniem prowadzące je dziennikarki. Najpierw w „Wydarzeniach” Polsatu redaktorka (A.M.) zapowiadała materiał, używając nazwy Westerplatte z niepotrzebnie zaznaczonym podwójnym „t”, a jakby tego było mało, po chwili uraczyła widzów błędnym akcentem w słowie muzeum, czyli na pierwszą sylabę. Natomiast kilka minut później w „Faktach” TVN-u red. Justyna Pochanke (w materiale na ten sam temat) bardzo ładnie i w pełni poprawnie wymówiła Westerplatte przez jedno „t” na końcu. I to dwa razy, więc nie mogło być mowy o pomyłce. Brawo.


Oboje w książkach

 Na stronie już dawno opisałem problem z używaniem słowa oboje tam, gdzie powinno być obaj lub obydwaj, ilustrując to garścią przykładów. Osobną notatkę poświęcę tutaj wpadce, którą zauważyłem w powieści Roberta Harrisa „Oficer i szpieg”, gdyż na ogół nie spotyka się jej w książkach. Oto bowiem czytam:
 
To za co pijemy? – pyta, unosząc kieliszek.
 
Może za to, co oboje kochamy? Za wojsko?
 
Świetnie – zgadza się. Stukamy się kieliszkami. – Za wojsko!
 Problem tkwi w tym, że przepijają do siebie dwaj mężczyźni, zatem w żadnym wypadku nie może wystąpić oboje, a najodpowiedniejsze byłoby obaj. Książka jest, moim zdaniem, porządnie zredagowana, a jednak niespodziewanie wystąpił w niej błąd typowy raczej dla internetu. Czyżby więc tłumacz nie wiedział o tej zasadzie językowej? A może jednak było to celowe, jako że dwaj wojskowi, płk von Schwartzkoppen i mjr Panizzardi, byli pederastami (takiego określenia użył polski tłumacz) mającymi romans… Żarty żartami, ale lapsus jest zastanawiający i wart odnotowania.
 Podobnie jest w powieści „Wampir Lestat” Anne Rice, w której tytułowy bohater (wtedy jeszcze nie wampir) mówi do swojego przyjaciela Nicolasa: Poezja. Oboje jesteśmy zmęczeni, w innej zaś rozmowie wampir Mariusz do niego: Oboje wynurzyliśmy się z pęknięcia pomiędzy wiarą a rozpaczą.
 I jeszcze jeden przykład, tym razem z „Rainmakera” Johna Grishama: Oboje zdajemy sobie jednak sprawę, że byliśmy milionerami – chociaż na krótko i tylko na papierze. Mowa tu o głównym bohaterze, którym jest adwokat Rudy Baylor, i jego współpracowniku Decku Shifflecie. Paradoksalnie, w tym samym akapicie, nieco wyżej, określono ich obu poprawnie słowem obaj.



Książkowa mania ubierania

 W jednym z haseł omówiłem powszechne błędne użycie czasownika ubrać. Chodzi o to, że nie można ubierać ubrania, bo ubranie – np. spodnie, kurtkę czy majtki – można na siebie tylko włożyć, ewentualnie ubrać się w coś. Dodałem przy tym, że ten błąd na ogół nie występuje – i całe szczęście – w książkach, choć oczywiście zdarzają się odosobnione przypadki, jak np. w jednym z „Harrych Potterów”. Ale to, co zaobserwowałem w ostatnio czytanej książce, wprost nie mieści się w głowie.
 W powieści „Głód” G. Mastertona jest bowiem używany w y ł ą c z n i e czasownik ubierać wszędzie tam, gdzie należałoby użyć słowa włożyć lub wkładać. Spójrzmy:
 
– Szybko zeszła z niego. Wyczuł jej niesmak. Nie poruszył się jednak i nadal leżał na otomanie, gdy Della ubierała sukienkę.
 – Ubrała kusą, atłasową sukienkę, którą zakupiła specjalnie po to, żeby olśnić senatora Jonesa podczas zbliżającego się weekendu.
 – Obszedł łóżko i stanął przy krześle, na którym, starannie przewieszone, wisiały jego spodnie. Nie ubrał ich, lecz zbliżył się do okna.
 – Wyciągnął z szafy czyste majtki, następnie założył je, a na nie dopiero ubrał spodnie. Jeszcze raz podszdł do szafy i wyciągnąwszy z niej czystą czerwoną koszulę, ubrał ją również.
 – Ubrał spodnie i czerwony sweter z napisem „South Burlington Farm” na piersiach.
 – Vee zdążyła już z powrotem ubrać swoją sukienkę, chociaż założyła ją tyłem do przodu.
 – Ed wyskoczył z łóżka i zapalił światło. Szybko ubrał dżinsy i koszulkę, a następnie wysunął szufladę rokokowego nocnego stolika.
 Zwróćmy przy tym uwagę, że dwa razy został też użyty czasownik założyć i choć on również nie spełnia językowych wymagań dotyczących czynności ubierania się, jest zdecydowanie odpowiedniejszy niż wystrzeliwane jak z karabinu ubierać. Tak czy inaczej tego nie można nazwać inaczej jak ordynarnym niechlujstwem! Zwłaszcza że w książce aż roi się od innych drobnych błędów, dlatego też mogę śmiało stwierdzić, że została ona bardzo niestarannie zredagowana, choć nie wiem, czyja to bardziej „zasługa” – tłumacza czy dwóch korektorek.
 Identyczna sytuacja wystąpiła w innych powieściach tego samego autora, „Krzywej Sweetmana” i „Geniuszu”, wydanych przez to samo wydawnictwo (Replika) i w przekładzie tego samego tłumacza (P.K.). Oczywiste wnioski nasuwają się same.



Czekając na rabownika

 We wspomnianej wyżej powieści wypatrzyłem jeszcze coś, co mnie zainteresowało. Nie jest to problem stricte językowy, więc raczej nie pasuje do niniejszego działu, jednakże potraktuję go jako swego rodzaju ciekawostkę. Otóż we wrześniu 2012 roku zadałem w Poradni Językowej PWN pytanie, w którym zakwestionowałem sens istnienia słowa rabuś, uzasadniając to tym, że jest ono w mojej opinii zbyt „pieszczotliwe”, niepoważne, i przez to w wielu sytuacjach nieprzystające do opisywanych nim zjawisk. W pytaniu pozwoliłem sobie zaproponować nienotowany w słownikach wyraz rabownik, jako dużo odpowiedniejszy. Moje zapytanie było nieco żartobliwe, na szczęście prof. Bańko zgodził się ze mną, że rabuś rzeczywiście nie ma zbyt mocnego wydźwięku, natomiast moja teoria o niepowadze tego słowa została potwierdzona właśnie podczas lektury „Głodu”, w którym zawarty jest taki oto dialog, rozgrywający się podczas napadu na sklep:
 
– Odłóżcie wszystko, co chcieliście ukraść, i wynoście się – powiedział Nikolas. – Zrozumieliście? Umiem sobie radzić z rabusiami.
 – Proszę pana, my nie jesteśmy rabusiami.
 – Nie jesteście rabusiami? Co więc tutaj robicie, skoro nie jesteście rabusiami? Dlaczego plądrujecie mój sklep? Wynoście się stąd.
 No i cóż? Czy to aby na pewno wygląda poważnie? W angielskim oryginale zapewne użyto słowa robber, w polszczyźnie jednakże w takich sytuacjach zwykło się stosować wyraz rabuś, czego dość komiczny przykład widzimy powyżej, a na co już kilka lat temu zwróciłem uwagę w językowej poradni. Cóż, będę szczery: gdyby to ode mnie zależało, natychmiast wprowadziłbym do naszego języka słowo rabownik

por. jęz. PWN
Obcy język polski

Harry Potter i zagadka kocy

 W jednym z haseł opisałem problem ze słowem mecz, które bardzo często w dopełniaczu liczby mnogiej przybiera postać meczy, podczas gdy wzorcowo powinno być meczów. Dodałem przy tym, że analogicznie nie powinno się mówić ani pisać np. piecy, widelcy, pajacy itp. (tylko pieców, widelców, pajaców). Jakież było moje zdumienie, kiedy na podobny błąd natrafiłem w „Harrym Potterze i Insygniach Śmierci”, gdzie dwukrotnie posłużono się bardzo nietypową formą wyrazu koc. Oto te dwa zdania: Był tam stos brudnych, starych kocy, z których kiedyś domowy skrzat zrobił sobie legowisko, ale w kącie nie połyskiwały żadne pokradzione skarby oraz Leżał w namiocie, na jednej z dolnych pryczy, pod stosem kocy. A przecież ani słownik ortograficzny, ani poprawnej polszczyzny nie pozostawiają wątpliwości, że w tym przypadku obowiązuje wyłącznie końcówka -ów, czyli koców. Nie ma czegoś takiego jak kocy i już. Doprawdy nie wiadomo, czy taki zapis był wynikiem niewiedzy tłumacza (lub korektora), czy też miał być umyślnym wytworem jego fantazji (a wiemy, że w serii o Harrym Potterze aż roiło się od magicznych przedmiotów, którym tłumacz ponadawał niejednokrotnie fantazyjne nazwy), tak czy inaczej wyszło coś pokracznego i nie w zgodzie z zasadami naszego języka. W tej książce żaden koc nie miał na tyle czarodziejskich właściwości, by go w polskim przekładzie obdarzać nową końcówką.


Kiedy dziennikarz ma problem z autem

 Nie, nie chodzi o to, że któryś z nich nie może odpalić swojego samochodu. Chodzi o to, że prowadzący „Wydarzenia” Polsatu (B.R.) kompletnie nie ma pojęcia, jak wymawiać słowa typu auto, automat czy Australia. Za każdym razem, gdy musi posłużyć się synonimem słowa samochód, słychać z jego ust dziwaczny akcent: a-łu-to (z akcentem na tę drugą sylabę). A przecież tak nie można! Słowo auto składa się z dwóch sylab i należy je wymawiać ał-to, a nie jak trzysylabowe a-łu-to. W taki sposób wymawia się np. dłuto, ale nie auto! Czy tam w redakcji naprawdę nikt tego nie zauważył albo nie ma odwagi zwrócić dziennikarzowi uwagi?


Bon dla pierwszy chłopak!

 Kilka lat temu opisałem sprawę tablicy pamiątkowej ufundowanej ku pamięci pewnego chłopca, na której napisano: Sektor im. Dawida Zapisek. Błąd był skandaliczny, ale nie pierwszy to ani jedyny taki przypadek, bo oto w maju 2020 r. obiegła Polskę wiadomość, że w Miejscu Odrzańskim (taka nazwa wsi) urodził się pierwszy od 10 lat chłopiec, i z tej okazji pod koniec miesiąca władze wsi ufundowały coś szczęśliwym rodzicom. Prezentem tym był bon o wartości 1500 zł dla… Bartosza Miłek. Tak, to nie żart. Na ozdobnym kartonie ładnie wypisano, że to jest bon dla Bartosza Miłek – a nie Miłka. I na tym możemy zakończyć relację z tego fantastycznego wydarzenia, bo mleko już się rozlało, więc nie ma sensu rozwodzić się nad bezmyślnością wiejskich włodarzy.

bon

Zdanie z imiesłowowym równoważnikiem

 Tytuł taki, że powiało grozą… A chodzi o to, że czytałem ostatnio książkę, w której w ewidentny sposób naruszono zasadę logiczności użycia imiesłowu przysłówkowego, przy omawianiu której często podaje się przykład Idąc do szkoły, padał deszcz. Tym razem, w powieści „Drugi sen” Roberta Harrisa, natrafiłem na takie zdanie: Gdy mijali kuźnię, Gann podniósł wzrok znad kowadła i obejrzawszy się przez ramię, Fairfax zobaczył, że kowal wyszedł na drogę i ostentacyjnie się na nich gapił. Jasno widać, że nie popisał się tłumacz bądź korektor, gdyż tak skonstruowana wypowiedź jest, co tu dużo mówić, pokraczna i zupełnie bez logiki. Powinno być tak: Gdy mijali kuźnię, Gann podniósł wzrok znad kowadła i Fairfax, obejrzawszy się przez ramię, zobaczył, że kowal wyszedł na drogę i ostentacyjnie się na nich gapił – i od razu nabiera to sensu.
 Podobny przykład pochodzi z serwisu gazeta.pl, w którym w maju 2020 r. jeden z artykułów głosił w nagłówku: Departament policji w Los Angeles potwierdził, że 39-latek zginął po tym, gdy ratując swego syna porwała go silna fala. Tym razem wielu komentujących pod tekstem nie pozostawiło na nim suchej nitki, wytykając absurd takiego sformułowania, gdyż wyszło na to, że to silna fala ratowała swego syna. Można tylko przyklasnąć internautom, którzy od razu wychwycili tę kuriozalną wpadkę.



Jedna z krytyków i pewna notariusz

 W lutym 2021 roku na stronie FilmPolski.pl pojawiła się informacja o śmierci Alicji Helman. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wiadomość tę podano w formie, co tu dużo mówić, bardzo pokracznej, a mianowicie: 24 lutego zmarła w Hiszpanii w wieku 85 lat Alicja Helman, jedna z najwybitniejszych polskich teoretyków krytyków i historyków filmu. Widać, w czym tkwi niezręczność? Tak, napisano: jedna z najwybitniejszych polskich teoretyków. A przecież to bezsens, należało bowiem być konsekwentnym i napisać: zmarła Alicja Helman, jeden z najwybitniejszych polskich teoretyków krytyków i historyków filmu albo zmarła Alicja Helman, jedna z najwybitniejszych polskich teoretyczek krytyczek i historyczek filmu. Podejrzewam, że redakcja serwisu obawiała się użyć żeńskich form zawodów, po prostu na fali dość powszechej, a przy tym nieuzasadnionej niechęci do tego typu zabiegów. A przecież nazwanie kobiety teoretyczką, krytyczką czy historyczką jest całkowicie normalne i nie stanowi żadnego powodu do wstydu!
 Pokrewny kwiatek pochodzi z „Kuriera Szczecińskiego” (9-11 IV 2021), w którym w jednym z artykułów autor napisał: Za tydzień opiszę sprawę pewnej innej szczecińskiej notariusz, która sporządziła… Chciałoby się wierzyć, że dziennikarz tylko przez gapiostwo urwał końcówkę „ki” w słowie notariuszki, ale znając życie, mam prawo mieć co do tego wątpliwości. Jakakolwiek była tego przyczyna, faktem jest, że wyszedł typowy, częsty w ostatnich czasach językowy bubel.



Językowe przypadki Cezarego P.

 Znany aktor Cezary Pazura od kilku lat prowadzi na YouTubie wideoblog, w którym mówi i opowiada o rzeczach związanych z jego zawodem i karierą. Zdarza się też czasem, że pozwala sobie na pewne uwagi na tematy naszego języka. Cóż, każdemu to wolno, jeśli uważa, że ma coś do powiedzenia w tej kwestii (jak choćby autor niniejszej strony), kłopot w tym, że panu aktorowi nie zawsze to wychodzi, o czym on sam niestety nie wie. Zaliczył bowiem w tym względzie kilka wpadek.
 Oto w jednym z odcinków z marca 2021 roku, odpowiadając na pytanie internauty: Jaką muzykę słuchałeś w młodości?, najpierw go elegancko poprawił: Pierwsza uwaga: nie j a k ą muzykę słuchałeś, tylko j a k i e j muzyki. I tu oczywiście Wujek Czarek (tak sam się tytułuje) miał całkowitą rację. Problem w tym, że pociągnął ten temat, mówiąc: J a k a muzyka była słuchana przez ciebie, j a k ą muzykę wujek lubił słuchać, to tak, i tym razem zaliczył wpadkę, bo w tym drugim przykładzie również powinno wystąpić jakiej. Jak widać, pan Cezary miał pewne pojęcie o tej kwestii językowej, ale nieco się zamotał w przedstawianiu swojej racji. Cały ten miniwywód zresztą podsumował uwagą wypowiedzianą żartobliwie grobowym głosem: Język polski jest językiem okrutnym, jest językiem ciężkim… Niewątpliwie dla niektórych to faktycznie okrutnie trudna dziedzina – trudna, a nie ciężka, jakby kto pytał.
 Na tym jednak nie koniec. W tym samym odcinku, kilka minut później, pan Pazura postanowił błysnąć wiedzą na temat wymowy sformułowań typu w środę, w czwartek, uznając je za… błędne. Tłumaczył to tak: Mnie w szkole uczyli, że we czwartek, we środę, dlatego że się spotykają dwie spółgłoski, w śr, w czw, ale teraz nawet się pisze w czwartek, w środę. Dodał przy tym dość autorytatywnie: We! We czwartek, we środę, we wtorek. Otóż nie, szanowny, hmm, wujku, obie te wersje są poprawne, oboczne, a można wręcz zaryzykować twierdzenie, że to właśnie formy w środę, w czwartek są przeważające, nowocześniejsze. Czy mówimy bowiem we środku, we czwartym rzędzie? Oczywiście, że nie, tylko w środku, w czwartm rzędzie itp., to są sformułowania nietrudne do wymówienia i nie ma znaczenia, że występują tu zbitki w śr, w czw. Jak życie już niejednemu pokazało, wiedza wyniesiona ze szkoły podstawowej nie zawsze jest dobra, więc nie warto się na nią powoływać tak zdecydowanie, tylko lepiej zajrzeć do słowników.
 Ale trafiło się wujkowi jeszcze coś. We wrześniu 2020 roku nagrał on odcinek, w którym m.in. przedstawił autora sztuki, w której w owym czasie grał. A zaprezentował go takimi oto słowami: Moi drodzy, chciałbym wam przedstawić… nie, źle powiedziałem, powinno się powiedzieć nie „chciałbym”, tylko „chcę” wam przedstawić pana Marka Kochana. I tu już pan Cezary całkowicie „odpłynął”, gdyż uległ pewnemu mitowi językowemu mówiącemu o tym, że nie wolno używać formy chciałbym, gdyż niby odnosi się ona do przyszłości, a przecież chodzi o sytuację dziejącą się w teraźniejszości, zatem należy mówić wyłącznie chcę. A jest to, niestety, jak wspomniałem, tylko mit, w dodatku bardzo szkodliwy, bo traktujący omawiane wyrażenie bardzo dosłownie, a przecież nie o to tutaj chodzi. Mówienie np. Chciałbym panu coś pokazać nie oznacza, że zamierza się zrobić to później czy w jakimś innym przyszłym terminie, ani że jeśli ma to nastąpić teraz, w tej chwili, to trzeba powiedzieć Chcę panu coś pokazać. Nie, jest to bzdura. Chciałbym, mógłbym, poproszę itp. są po prostu zwykłymi, od dawna u nas przyjętymi formami grzecznościowymi i nie warto się doszukiwać w nich żadnych ściślejszych znaczeń. Bo inaczej wychodzą głupoty.



Ci w czasie wojny

 Na niniejszej stronie jedno z haseł poświęciłem w całości zaimkowi osobowemu Ci pisanemu dużą literą tam, gdzie powinna być mała. Przypomnijmy: w zdaniach typu Nie wiem, czy Ci panowie wiedzą, co robią; Wszyscy Ci, którzy przyszli, obejrzeli dobre widowisko; To, co zrobili Ci ludzie, jest szalone (aż chciałoby się ironicznie i mało gramatycznie spytać: Co? Mi?) pisownia zaimka ci wielką literą pozbawiona jest jakichkolwiek podstaw. Jest to dokładnie tak, jakby napisać: Fajne są Te dziewczyny – widać bezsens? Właśnie. Dotąd wydawało mi się, że taka pisownia to wymysł nowych czasów, tych epoki internetu, a jednak wypatrzyłem coś, co obaliło tę moją „teorię”. Otóż w serialu „Stawka większa niż życie” w odcinku 6. pt. „Żelazny Krzyż” w jednej ze scen widzimy wiszące na słupie niemieckie obwieszczenie w języku polskim, a w nim… pisownię Ci wielką literą: Skazani Ci nie są przewidziani do ułaskawienia. Normalnie poczułem się jak archeolog odkrywający, że już w czasach wojny używano telefonów komórkowych. I pozostaje jedynie pytanie: czy taki błędny zapis rzeczywiście przytrafiał się Niemcom w tamtym czasie, czy jednak było to obwieszczenie spreparowane przez twórców serialu, a więc Polaków mających niewielką wiedzę o języku polskim. Sprawa chyba już nie do rozwiązania.

obwieszczenie


Nie Evia, tylko Eubea

 9 sierpnia 2021 r. w „Wydarzeniach” Polsatu ukazał się materiał o szalejących w Grecji pożarach, a zwłaszcza na drugiej co do wielkości wyspie tego kraju, którą określono jako… Evia. Tak właśnie napisano na pasku w trakcie wypowiedzi jednej z mieszkanek: Ewakuowana z wyspy Evia, natomiast podczas relacji reporter użył takich słów: Walka z rekordowymi pożarami na drugiej największej greckiej wyspie 'evi' (nie wiadomo, jak to zapisać) trwa już siódmy dzień. Widać już, gdzie tkwią błędy? Oczywiście, chodziło o wyspę o nazwie Eubea, dziennikarz natomiast najwyraźniej nie miał zbytniego pojęcia o geografii i dość bezmyślnie skorzystał z jednej z anglojęzycznych wersji nazwy, która rzeczywiście brzmi Evia. Jest to wersja nazwy w języku nowogreckim, którą po polsku oddaje się jako Ewia bądź Ewwia, tak czy owak jedyną prawidłową nazwą w naszym języku jest Eubea.
 Dzień później „Fakty” TVN-u w materiale na ten sam temat używały poprawnej nazwy, na szczęście w późniejszych dniach „Wydarzenia” się poprawiły i w mowie i piśmie była już tylko Eubea.



Opływający Messi

 „Super Express” w dniu 13 sierpnia 2021 r. na ostatniej stronie zamieścił informację o zmianie barw klubowych i miejsca zamieszkania przez boga futbolu Leo Messiego i zilustrował to tytułem: Messi opływa w luksusach (tzn. w paryskim hotelu, do którego chwilowo się przeniósł). Dziennikarz jednak popełnił błąd, gdyż źle zastosował pewną frazę, a chodzi mianowicie o to, że opływać można tylko w coś, a nie w czymś. Opływać znaczy 'mieć czegoś bardzo dużo, w nadmiarze, korzystać z czegoś w obfitości', a temu słowu przyporządkowane są określenia opływać w dostatki, w bogactwa, tak więc tytuł powinien brzmieć: Messi opływa w luksusy. Gdyby señor Messi tarzał się w banknotach, wtedy śmiało moglibyśmy powiedzieć, że pływa (w czym?) w euro (dolarach, funtach itp.), w tym jednak wypadku jedyną poprawną formą jest: opływa (w co?) w luksusy.

luksusy

Wszędzie również

 W październiku 2022 r. w serwisie sport.pl pojawił się artykuł o tragedii podczas meczu piłkarskiego w Indonezji, kiedy to zginęło ponad 180 osób. Na samym dole tekstu znalazł się akapit zawierający cztery następujące po sobie zdania: Przeproszono również rodziny ofiar. Kondolencje wystosowała również Persebaya. W sprawę zaangażował się również tamtejszy minister sportu, który poprosił o wszczęcie śledztwa. Dochodzenie będzie również prowadzone przez PSSI. Są one jaskrawym przykładem na to, że internetowe artykuły często pisane są przez osoby (bo chyba nie dziennikarzy?) dysponujące naprawdę niewielkim zasobem słów. Bo jak można w jednym akapicie aż czterokrotnie użyć tego samego wyrazu, nie starając się o jakikolwiek jego zamiennik? To słowo to oczywiście również, które rozpycha się i natrętnie skupia na sobie uwagę czytelnika, powodując u niego dyskomfort w odbiorze treści. Tam aż się prosi, żeby zamiast tego napisać także lub np. ponadto, oprócz tego. Ale nie, autor wolał pójść po linii najmniejszego oporu.


Po raz kolejny „a” tam, gdzie absolutnie nie powinno być

 Spójrzmy, co stało się w „Wydarzeniach” Polsatu 2 czerwca 2023 r. Prowadzący główne wydanie red. Piotr Witwicki, który miał już na koncie wpadkę dotyczącą opisywanego tematu (26 marca 2023 r.: Nie jeden, a półtora procent), tym razem przebił jednak i siebie, i wszystkich swoich kolegów po fachu. Zapowiadając materiał o upadku prezydenta Bidena (upadku dosłownym, a nie politycznym), wypalił: …choć w tym przypadku winny był nie tyle wiek, a worek z piaskiem. To już jest, nie bójmy się słów, nie tylko ignorancja, ale jakieś szaleństwo nadgorliwości. Przecież jeżeli mamy zwrot nie tyle…, to w dalszej części m u s i się pojawić ile albo ewentualnie co! Np. Nie tyle kwestia wiary, ile sumienia lub Nie tyle był nieświadomy, co po prostu głupi. Wstawianie tam spójnika a nie ma najmniejszego sensu, ponieważ w tym przypadku obowiązuje zupełnie inna reguła gramatyczna! Ale spróbuj tu dotrzeć do takiego…
 Wkrótce natomiast okazało się, że po jakimś czasie (było to 6 lipca) ten sam redaktor popełnił ten sam błąd: …mandaty wagi ciężkiej i nie tyle chodzi tu o ich wysokość, a raczej o ciężar aut kontrolowanych z powietrza. Jak zatem widać, nie był to jednorazowy lapsus, bo pan dziennikarz najwyraźniej sądzi, że tak właśnie się mówi. Czekamy na następne przykłady.